Amerykanie mawiają, że pewne są tylko dwie rzeczy w życiu: „śmierć i podatki”. Tak samo pewne jest, że podnoszenie podatków na końcu odbija się na kieszeniach konsumentów, co widać po skutkach wprowadzonego niedawno podatku bankowego.
„Rzeczpospolita” donosi, że mimo niskich stóp procentowych i podatku bankowego, w tym roku zysk sektora bankowego może być wyższy niż w 2016 r. Wychodzi więc na to, że nowy podatek wcale nie zrujnował branży, nie nastąpił jakiś finansowy armaggedon, i zyski banków jednak pną się w górę.
Wprowadzenie podatku bankowego przez nowy rząd jest klasycznym przykładem działania politycznego, które zwiększa dochody państwa kosztem jednej z branż, która zarabia tak dużo, że aż to kole w oczy. Łatwo w takiej sytuacji o społeczną akceptację takiej polityki. To myślenie w kategoriach solidarnościowych: „niech się z państwem podzielą, skoro tak dużo zarabiają, korona im z głowy nie spadnie”. Taka sama filozofia towarzyszyła nieudanej próbie wprowadzenia podatku handlowego. Przecież skoro sieci handlowe, oczywiście z akcentem na zagraniczne, tyle zarabiają, to niech się podzielą. Efekt zawsze jest taki, że solidarnie to konsumenci składają się na podatek, tylko bezpośrednio tego nigdy nie zobaczą i mogą być nieświadomi skutków swego poparcia dla nowej daniny.
Fałszywe jest przekonanie, że można wprowadzić obciążenie podatkowe dla jakiejś branży, w której na końcu łańcucha jest konsument, i ten ostatni kompletnie tego nie odczuje, tylko państwo będzie bardziej syte, a właściciele banków czy sieci handlowych po prostu zmniejszą zyski, dzieląc się nimi z budżetem. Tak to nie działa. Nawet jeśli oficjalnie branża obciążona nowym podatkiem będzie się zapierać, że zostawia klienta w spokoju, to po pewnym czasie i tak podniosą się dla niego koszty, np. w opłatach, prowizjach, marżach. Prawda jest taka, że na rynku zawsze walczyło się, walczy i będzie walczyć o utrzymanie zyskowności, i jej zwiększenie, aby zadowolić akcjonariuszy i dać im wypłatę jak najwyższej dywidendy.
Podsumowując, nie ma takiego podatku branżowego, który na końcu nie dotknąłby portfela Kowalskiego. Konsument jest zawsze najsłabszy i traci na podatkowym pojedynku państwa i branży obciążanej nowym podatkiem. Dobrze, że przynajmniej nowa danina handlowa została na papierze, bo idę o zakład, że klienci odczuli by to także na sklepowych półkach, tak jak klienci banków odczuwają to w koszcie kredytów, dochodowości z depozytów, prowizjach i opłatach. Zatem prawdą jest, że dla konsumenta są tylko dwie pewne rzeczy w życiu, a jedną z nich jest przeniesiony na niego branżowy podatek do zapłaty.
Warto jeszcze zwrócić uwagę na jeden element. Radykalny wzrost transferów socjalnych musi mieć zapewnione finansowanie, temu służy nie tylko uszczelnienie systemu podatkowego, ale także nowe podatki. Wychodzi, że przynajmniej w części konsumenci składają się na to, co dostają w nowym socjalu, zatem państwo nie jest wcale takie hojne i dobre, na jakie się kreuje. Nie ma darmowych lunchów.