Hasło deregulacji stało się politycznym wytrychem i gospodarczym kluczem do przyszłości. O potrzebie deregulacji głośno mówią o lat przedsiębiorcy mali i duzi, ale źródła przekręcania śruby regulacyjnej na rynku finansowym należy szukać nie tylko w Unii Europejskiej, ale także pladze „gold-platingu” na naszym podwórku oraz skutkach kryzysu finansowego w 2008 r., kiedy świat stanął nad przepaścią i zwiększenie regulacji uznano za cudowne lekarstwo.
O potrzebie nowych regulacji albo zaostrzeniu już istniejących na rynku finansowym mówi się najczęściej gdy wydarzy się coś niebezpiecznego, o poruszającej skali, co w realiach gospodarczych uderza w szeroką gospodarkę albo miliony konsumentów. Może być to pojedyncze zdarzenie typu korupcyjnego albo oszustwo, na którym straty ponieśli inwestorzy (piramidy finansowe, upadłości firm cieszących się zaufaniem, niewykupieni publicznie emitowanych obligacji) albo zdarzenie systemowe, które uwidacznia luki w prawodawstwie lub jego niewydolność, czyli łatwość do ominięcia np. nadzoru finansowego. Wtedy najczęściej słyszymy zgodny chór: „Trzeba zaostrzyć regulacje!”. I tak się najczęściej dzieje, co z jednej strony uszczelnia system finansowy, aby do podobnego przypadku np. piramidy finansowej nie doszło w przyszłości.
Jednak dokładanie regulacji, aby zasady gry wolnorynkowej w finansach uczynić bezpieczniejszymi i bardziej transparentnymi, ma też drugą stronę medalu, o której w momencie likwidowania bieżącego zagrożenia albo się mówi niewiele, albo wcale. Chodzi o groźbę przeregulowania, czyli takie dociśnięcie śruby regulacyjnej, że prowadzenie biznesu w finansach staje się bardzo uciążliwe lub kosztowne, co uderza w konkurencyjność firm, szczególnie działających również poza Polską i Unią Europejską. Ta cieńka czerwona linia jest szalenie ważna dla przedsiębiorców, bo po jej regulacyjnym przekroczeniu zadają sobie pytanie czy nadal się opłaca prowadzić biznes w lokalnym reżimie prawnym albo przenieść go do mniej „opresyjnych” krajów, i to nawet wcale nie poza Unię. Stąd mamy popularność rejestrowania spółek przez krajowych inwestorów np. w Niderlandach, krajach bałtyckich czy na Cyprze. Z większymi regulacjami wiążą się nie tylko wyższe koszty obsługi prawnej, raportowania itd., ale również codziennego zarządzania biznesem. Od jednego z przedsiębiorców z branży przemysłowej ze śladem węglowym usłyszałem kilka lat temu, że góra regulacji rośnie tak szybko, że chwilę będzie zatrudniać więcej prawników niż pracowników przy taśmie produkcyjnej. To gorzkie stwierdzenie symbolizuje jak łatwo jest przeregulować środowisko gospodarcze, utrudnić prowadzenie biznesu, a w krańcowych przypadkach doprowadzić do jego zamknięcia albo alokacji poza granice PL lub UE.
Kamieniem milowym w wołaniu o nowe, jeszcze ostrzejsze regulacje na rynku finansowym były dwa ostatnie kryzysy o skutkach o zasięgu globalnym: finansowy w USA w 2008 r. oraz w strefie euro 2010-2012. Pierwszy doprowadził do szeregu upadłości w sektorze finansowym na czele z bankructwem słynnego banku inwestycyjnego z Wall Street Lehman Brothers i o mały włos nie doszło do rozpadu systemu bankowego, bo banki tak przestały sobie ufać, że nie pożyczały sobie nawzajem pieniędzy. Skończyło się na masowej nacjonalizacji banków i firm ubezpieczeniowych w USA i Unii Europejskiej, co uratowało system finansowy. Cena okazała się wysoka nie tylko w postaci kosztów dla państw, ale również późniejszych regulacji w świecie finansów. Kryzys 2008 r. rozpoczął się w Ameryce, która uchodziła za znacznie mniej restrykcyjną regulacyjnie niż Europa, ale skutki dotknęły wszystkich globalnie z powodu międzynarodowych powiązań instytucji finansowych. Zatem było to wydarzenie, które regulacyjnie wywarło ogromny wpływ na obecny stan świata finansów, podobnie jak kryzys w strefie euro, z tym że w dużej mierze dotyczył on finansów państw, a nie instytucji finansowych czy przedsiębiorstw. W efekcie od grubo ponad dekady rynki finansowe zmagają się z rosnącymi regulacjami, czemu w polskich realiach sprzyjały jeszcze takie afery jak Amber Gold czy GetBack. Odpowiedzią na wszystko było nie tylko szukanie winnych przez wymiar sprawiedliwości, ale zaostrzenie regulacji i działań nadzoru finansowego.
Teraz, pod wpływem wydarzeń politycznych w USA nastała moda na deregulację, która jest odmieniana na wszystkie sposoby. Rynek finansowy w UE i Polsce liczy, że aby nie tracić konkurencyjności wobec USA i innych potęg gospodarczych trend regulacyjny zostanie zahamowany do niezbędnego minimum, a przepisy nadmiarowe i w sposób nieuzasadniony represyjne zostaną uchylone. Z praktyki wiadomo jednak, że będzie to zadanie bardzo trudne, bo o ile w mnożeniu aktów prawnych jesteśmy mistrzami świata, to w przeciwnym działaniu mamy wielką niewiadomą. Zatem poznamy deregulację po owocach, ale na dobry początek można zaapelować, aby zastopowano panoszący się na rynku legisalacyjny „gold-plating”, bo jak można usłyszeć, żadnej dyrektywy dotyczącej szeroko rozumianych finansów z Brukseli nie wdrażamy „1:1”, tylko zawsze coś dodajemy w Polsce od siebie, co jest często kulą u nogi dla instytucji finansowych, inwestorów i przedsiębiorców.