Inwestorzy giełdowi muszą się przyzwyczaić do tego, że w państwowych spółkach wypłata dywidend będzie uzależniona od politycznych decyzji inwestycyjnych, nawet jeśli spółki mają uchwaloną politykę dywidendową. Dotyczy to głównie branży energetycznej i wydobywczej. Jednak brak wypłat dywidend może się zemścić, bo niektóre spółki mają charakter dywidendowy i właśnie to motywuje ich akcjonariuszy mniejszościowych do trzymania akcji.
Najnowsze wieści z JSW dotyczące planów dywidendowych za 2017 r. mogły być zaskakujące dla akcjonariuszy poza skarbem państwa. Dzięki dobrej koniunkturze na rynku węgla spółka miała w zeszłym roku solidne zyski, więc akcjonariusze mogli się spodziewać, że zgodnie z polityką dywidendową zakładającą wypłatę na ten cel minimum 30 proc. zysku skonsolidowanego, będą mogli liczyć na gotówkę. Prawdopodobnie tak jednak się nie stanie, bo zarząd zawiesił politykę dywidendową za rok zakończony 31 grudnia 2017 r., motywując to m.in. koniecznością odbudowy kapitału zapasowego. Inwestorzy zaregowali nerwowo podażą akcji. Nie ma co im się dziwić, bo przez kilka lat kryzysu na rynku węgla koksowego byli mocno „wyposzczeni” i wielu mogło być przekonanych, że skoro ceny odbiły, spółka ma zyski, a polityka dywidendowa jest taka, a nie inna, to wypłata z zysku po latach posuchy będzie jak „w banku”. Na to się jednak nie zanosi. W tle są także wysokie koszty wynagrodzeń, potencjalne roszczenia płacowe, które narastają w całej branży górniczej, oraz konieczność inwestycji w złoża po latach zaciskania pasa. W sumie zawieszenie polityki dywidendowej narusza zaufanie inwestorów do spółki, bo obietnice wypłaty za 2018 r. można potraktować z przymrużeniem oka, bo nikt obecnie nie przewidzi jaka będzie koniunktura i jaki będzie zysk za ten okres (jeśli będzie), a tym bardziej decyzja państwowego wlaściciela.
O ile w JSW akcjonariusze mają w miarę jasną sytuację dywidendową, to mogą się martwić o podział zysków w spółkach, głównie energetycznych, nad którymi wisi wizja zaprzęgnięcia decyzją polityczną rządu do budowy elektrowni atomowej, której koszt może sięgąć nawet 60 mld zł. Dlatego z niepokojem czekają na „atomową” decyzję rządu, która ma zapaść do końca miesiąca. Wcześniej nerwowo reagowali m.in. na sugestie, że w budowie powinien wziąć udział także PKN Orlen. Zresztą resort energii od dłuższego czasu nie jest entuzjastą wypłat dywidend w spółkach energetycznych, co jawnie stoi w sprzeczności z interesami inwestorów mniejszościowych, którzy przez laty kupili akcje tych spółek w dobrej wierze, że polityka dywidendowa, obiecana m.in. w prospektach emisyjnych, będzie realizowana. Spółki energetyczne są klasycznym przykładem spółek dywidendowych i brak wypłat z zysku podważa motywację inwestorów do trzymania ich akcji. Jeśli dołożmy do tego plany konsolidacji giełdowych firm energetycznych, to gracze mają niezły orzech do zgryzienia, co robić z papierami energetyki, która jest elementem polityki energetycznej państwa i w konsekwencji podlega decyzjom politycznym, które mogą mieć niewiele wspólnego z interesami akcjonariuszy, poza państwem.
W sumie, w tej sytuacji najbardziej racjonalne byłoby… wycofanie spółek energetycznych z giełdy, skoro ich władze i główny właściciel będą podejmować decyzje polityczne kosztem decyzji ekonomicznych. Tylko, że pieniądze z prywatyzacji zostały już dawno przejedzone i trudno sobie wyobrazić, aby znaleziono na ten cel grube miliardy złotych. Dlatego inwestorzy stoją przed ogromnym dylematem: jakie decyzje podejmować wobec spółek kontrolowanych przez państwo, które na pierwszym miejscu stawia swój interes. Karuzela kadrowa może się kręcić w nich na całego, ale w sprawach dywidendowych powinna być prowadzona stabilna polityka, bo inaczej podważa to zaufanie do tych spółek, a także do całej giełdy, gdyż stanowią w indeksie WIG20 znaczący procent. Sytuacja, w której akcjonariusze mniejszościowi stają się zakładnikami decyzji państwa jako dominującego akcjonariusza, może być dla nich nie do zaakceptowania.