Sprawa obligacji GetBack jest katastrofalnym ciosem w wiarygodność rozwijającego się rynku długu korporacyjnego, który zaczynał zdobywać zainteresowanie i zaufanie indywidualnych inwestorów. Z informacji medialnych wynika, że przy sprzedaży obligacji mogło dochodzić do tzw. misselingu i wprowadzania w błąd nabywców. Jeśli to się potwierdzi, to pogoń za zyskiem sprzedawców obligacji okaże się tak samo zgubna w skutkach dla branży finansowej, jak dziesięć lat temu stało się z funduszami inwestycyjnymi.
Niestety, historia misselingu na polskim rynku ma niechlubną przeszłość, bo mamy nie tylko oferowanie jednostek TFI i kredytów frankowych przed kryzysem finansowym, a na poziomie firm – „toksycznych” opcji walutowych, ale później także polisolokat z horrendalnymi opłatami likwidacyjnymi. Mechanizm misselingu wszędzie jest ten sam. Wystarczy, aby ustawić odpowiednio wysoko prowizję dla sprzedawcy, który chce jak najwięcej zarobić, a dodatkowo często jest motywowany przez swoją instytucję tzw. planem sprzedażowym do wyrobienia, aby pękały hamulce w oferowaniu ryzykownych produktów finansowych. W praktyce ani zalecenia nadzoru finansowego, ani regulacje MIFID mające zapewnić ochronę klientów, nie zapobiegają nieuczciwym praktykom, jeśli chciwość jest motorem sprzedaży.
Scena z banku w 2008 r., kilka miesięcy przed kryzysem finansowym: przychodzi starsza osoba przedłużyć lokatę, ale doradca bankowy (choć lepiej używać po prostu określenie sprzedawca produktów) mówi: „A może fundusze?” I roztacza wizje historycznych zysków, bagatelizując przyszłe ryzyko. Skuszony klient, zamiast przedłużyć lokatę, wpakowuje oszczędności w fundusze. Wkrótce upada Lehman Brothers, rozpoczyna się rzeźnia na giełdach i po roku od swojej decyzji klient mógł mieć nawet 50 proc. stratę. I mocne postanowienie, że już nigdy w życiu w żadne fundusze nie zainwestuje, a tym bardziej w akcyjne. To co wydarzyło się przed dekadą z naganianiem klientów do funduszy inwestycyjnych położyło się cieniem na całej branży do tego stopnia, że w ostatnich latach nawet przy rekordowi niskich stopach procentowych i hossie na światowych giełdach inwestorzy nie byli w stanie się do nich znowu przekonać. Taka jest cena utraty zaufania na rynku finansowym.
Niestety, sytuacja wokół GetBacku, i jego problemów z wykupem obligacji, może skutkować takim samym odwrotem inwestorów od rynku długu korporacyjnego. Po pierwsze skala emisji, blisko 2 mld zł, oraz liczba posiadaczy obligacji liczona w tysiącach, powoduje, że GetBacku stał się już problemem systemowym dla całego rynku, zważywszy także na duże kwoty ulokowane w jego obligacjach przez TFI i fakt, że obligacje były dystrybuowane przez duże banki, które mogą stać się celem roszczeń odszkodowawczych klientów. Do tego dochodzi podejrzenie manipulowania informacjami.
A przecież właśnie rozwój rynku długu korporacyjnego powinien być w najbliższych latach jednym z celów nowej strategii dla rynku kapitałowego. Powód? Stopień ubankowienia oszczędności w Polsce jest z grubsza dwa razy wyższy od średniej unijnej, co oznacza, że los gospodarki zależy przede wszystkim od akcji kredytowej banków. Tymczasem każda gospodarka innowacyjna, lub aspirujacą do innowacyjności jak nasza, potrzebuje większego finansowania ze strony rynku kapitałowego, nie tylko z rynku akcji, ale także obligacji. I żeby było jasne, nie chodzi tylko o młode innowacyjne firmy, ale także duże, dojrzałe, które dzięki emisjom obligacji mogą przeprowadzać kosztowne inwestycje, albo śmiało przejmować krajowych i zagranicznych konkurentów. Rynek kapitałowy ma służyć efektywnej alokacji kapitału, aby gospodarka nie była nadmiernie zdana na łaskę i niełaskę kredytową banków, które mają zresztą bardzo dużo ograniczeń polityki kredytowej wynikających z zasad ostrożnościowych, co zrozumiałe, skoro dbają o depozyty.
Rozwój rynku obligacji korporacyjnych szedł u nas długo jak po grudzie. Emitentów było niewielu, płynność niska, a przecież finansowanie przez dług na rynku publicznym powinno być dla spółek ważnym elementem strategii rozwoju, jak to dzieje się w dojrzałych gospodarkach. W ostatnich latach nasz rynek był na dobrej drodze do zdobycia zaufania inwestorów i zbudowania skali, w dużej mierze przez emisje publiczne obligacji firm pozostających pod kontrolą skarbu państwa, ale także przybywało prywatnych „od zawsze”, które wprowadzały do obrotu giełdowego nie tylko akcje, ale także obligacje.
Dlatego to wszystko, co dzieje się teraz wokół GetBacku jest tak bardzo niebezpieczne dla przyszłości naszego rynku długu korporacyjnego, bo godzi w jego wiarygodność, szczególnie w oczach indywidualnych inwestorów. Efekt może być taki, że spółki, zamiast iść z długiem na rynek publiczny, będą wolały pozostać „na książkach” banków, tak jak za „starych, dobrych lat”. W efekcie spadnie liczba chętnych emitentów, a lokowanie oszczędności w obligacjach stanie się dla wielu inwestorów trudne do zaakceptowania ze względu na ryzyko i przykład, że tak duża firma jak GetBack, która dopiero co została została prześwietlona przez nadzór finansowy i zadebiutowała na giełdzie, jest w stanie popaść w tak gigantyczne kłopoty, że spłata długu staje się problematyczna.