Przykład podatku od kopalin, który faktycznie płaci KGHM, jest dowodem, że jak na razie niewiele warte są obietnice rządu dotyczące ulżenia rynkowi kapitałowemu w dławiących go daninach. Podatek miał zostać zniesiony, a tymczasem trwa w najlepsze i w tym roku ma zasilić budżet kwotą 1,29 mld zł.
Resort finansów podał, że KGHM zapłacił w kwietniu blisko 149 mln zł podatku nazywanego również „miedziowym”, a od początku roku państwo wzbogaciło się już z tego tytułu o 562 mln zł. Kiedy zestawimy to z deklaracją niewypłacania przez koncern dywidendy za 2017 r., to inwestorzy giełdowi są stratni dwa razy na tej spółce: po pierwsze co miesiąc wypływa z niej podatek od kopalin, na którym bogaci się wyłącznie państwo, a po drugie nie dostaną udziału w zysku, o ile tak zdecyduje walne KGHM, na którym decydujący głos ma skarb państwa. Dywidendy ma nie być pomimo, że koncern osiągnął skonsolidowanego zysku netto ponad 1,3 mld zł. Wychodzi na to, że na wpół sprywatyzowanej giełdowej spółce dobrze wychodzi jedynie dominujący państwowy właściciel, a reszta akcjonariuszy musi obejść się smakiem.
Kwestia podatku od kopalin jest jednak o tyle ciekawa, że jego utrzymywanie jest jaskrawym przykładem złamania obietnicy wyborczej i kompletnego nieliczenia się inwestorami giełdowymi. Dobitnie świadczą o tym losy tego upolitycznionego podatku. Został on wprowadzony przez poprzedni rząd PO-PSL w 2012 r. I jak wiele pomysłów poprzedniej ekipy był krytykowany przez opozycję. W trakcie kampanii wyborczej w 2015 r. obietnice zniesienia podatku składane przez polityków PiS zapewne pozwoliły zaskarbić tej formacji wiele głosów, szczególnie na Dolnym Śląsku, gdzie pracuje tysiące górników i członków ich rodzin. Przyszła premier Beata Szydło jasno deklarowała zlikwidować „niesprawiedliwy podatek”.
Tymczasem mamy połowę 2018 r., a podatek jak był, tak jest. Od objęcia władzy przez nowy rząd widać jak jego temat jest „wygaszany”. Już w zeszłym roku wicepremier Mateusz Morawiecki oświadczył, że żadne prace nad podatkiem nie są prowadzone, zaś Jarosław Kaczyński stwierdził, że KGHM to dobro narodowe i powinien służyć całemu społeczeństwu. Zatem skoro ma służyć, to spółka niech płaci, a akcjonariusze (poza skarbem państwa) i inwestorzy giełdowi siedzą cicho. Prawdziwym politycznym kuriozum jest fakt, że ostatni raz głośno było o tym podatku w 2016 r., kiedy PO-PSL domagało się… zawieszenia podatku, który przecież kilka lat temu samo wprowadziło z wielkim hukiem.
Przykład podatku od kopalin prowadzi do bardzo smutnych wniosków dotyczących rynku kapitałowego i jego znaczenia dla rządzących. W praktyce nikt politycznie się nie liczy z setkami tysięcy aktywnych drobnych inwestorów, rzeszą funduszy inwestycyjnych czy emerytalnych. Wpływy z podatku od kopalin albo podatku giełdowego mają teraz wspierać budżet obciążony gigantycznymi transferami socjalnymi dla milionów wyborców, z których tylko garstka inwestuje na giełdzie. No, ale czego w końcu powinni oczekiwać inwestorzy, skoro nie tak dawno zostali zrównani z hazardzistami, bo giełdę ochrzczono mianem „kasyna”.