Stało się! GPW poinformowała, że udział inwestorów indywidualnych w obrotach na rynku głównym akcji wzrósł w pierwszej połowie 2017 r. o 5 pkt proc. i sięgnął 18 proc. To długo oczekiwany sygnał powrotu detalicznych graczy na warszawski parkiet po kilku latach systematycznego spadku zaangażowania.
Powodów takiego stanu rzeczy było kilka. Przede wszystkim okrojenie OFE przez rząd PO-PSL, któremu towarzyszyła kampania deprecjonująca giełdę jako miejsce inwestowania. Słynne porównanie giełdy do kasyna przeszło do historii i było jednym z najgłupszych i najbardziej szkodliwych opinii, jakie spadły przez ponad 25 lat na polski rynek kapitałowy. Efekt był taki, że drobni inwestorzy odwracali się plecami od giełdy, nowych spółek było jak na lekarstwo, a przybywało chętnych do opuszczenia notowań. Nasza giełda wypadła z pola zainteresowań zagranicznych funduszy, które zostały przyciągnięte wielkimi prywatyzacjami w latach 2010-2011. Do Warszawy nie płynął gigantyczny strumień dodrukowanych dolarów, które napędziły tak koniunkturę na zagranicznych giełdach, że gracze przestali liczyć ile razy indeksy w Nowym Jorku czy Frankfurcie biły rekordy. Nasz rynek pogrążył się w marazmie, boleśnie odstając od innych. Przełożyło się to na brak zmienności cen na GPW, który był jednym z decydujących czynników zniechęcających detalistów do inwestowania. Mimo, że otoczenie wydawało się bardzo sprzyjać przesuwania oszczędności na rynek akcji, bo stopy procentowe NBP były utrzymywane na rekordowo niskim poziomie, więc lokaty bankowe dawały zarobić niewiele. Dlatego alternatywą dla bezpośrednich inwestycji w akcje lub fundusze inwestycyjne stał się rynek nieruchomości, na którym do wprost niewiarygodnie wysokiego poziomu wzrósł udział transakcji gotówkowych w poszukiwaniu wyższego zarobku np. z najmu niż z dochodu z lokaty bankowej. Również pomysły nowego rządu w wielu wypadkach nie przypadły inwestorom do gustu i budziły ich niepokój, np. wprowadzenie podatku bankowego, handlowego, zaangażowanie spółek energetycznych w ratowanie górnictwa albo krucjata wobec OZE. To wszystko spowodowało, że nie tylko zagraniczni inwestorzy omijali GPW, ale indywidualni także nie palili się do angażowania oszczędności.
Dopiero w II połowie zeszłego roku atmosfera wokół GPW się poprawiła na tyle, że indeksy ruszyły powoli w górę. Swoją szansę dostrzegli wtedy detaliści, którzy po kilku chudych latach postanowili się odkuć. W pierwszym półroczu 2017 r. ten trend był kontynuowany, czego dowodzą giełdowe statystyki. Na dorocznej konferencji WallStreet Stowarzyszenia Inwestorów Indywidualnych w czerwcu po raz pierwszy od ładnych kilku lat panowała „bycza” atmosfera.
Aby jednak wzrost udziału drobnych inwestorów w obrotach nie okazał się jedynie efemerydą musi zostać spełnionych kilka warunków. Na parkiecie muszą pojawiać się nowi, duzi emitenci, którzy są w stanie w swoich ofertach publicznych przyciągnąć kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt tysięcy chętnych. Ceny emisyjne nie mogą być wyśrubowane tak, aby detaliści mieli niewielkie szanse na zarobek, albo wręcz musieli godzić się ze stratą. Jak najszybciej powinna zostać ostatecznie rozstrzygnięta ustawowo przyszłość OFE, aby usunąć ten czynnik niepewności, który jest szalenie ważny także dla inwestorów instytucjonalnych. Wzrost gospodarczy musi zostać utrzymany na poziomie ok. 4 proc., co podnosi szanse na zwiększenie zysków przez giełdowe spółki i wypłaty dywidend. Przydałoby się również wreszcie zakończenie zmian we władzach GPW, choć jak się okazuje, okres bezkrólewia w fotelu prezesa nie wpływał jak na razie wcale nie pogorszenie wyników finansowych operatora giełdy.
Poza tym, skoro drobni inwestorzy już przeprosili się z giełdą, to warto byłoby, aby politycy przeprosili też giełdę za wyrządzone jej szkody w ostatnich latach i przedstawili rozsądną strategię dla polskiego rynku kapitałowego, bez którego budowanie krajowych oszczędności pozostanie tylko na papierze.