Wezwanie hiszpańskiego inwestora Acciona na akcje Mostostalu Warszawa jest kolejnym dowodem, że jeśli indeksy na GPW nie ruszą w górę i nie wzrosną wyceny, to inwestorom strategicznym będzie opłacało się tanio zdejmować mało płynne spółki z parkietu.
Hiszpanie w wezwaniu oferują za akcję 3,45 zł, chcą skupić 49,91 proc. udziałów, przejąć całkowicie kontrolę nad spółką i zdjąć ją z giełdy. Na wieść o tym papiery podrożały do 3,60 zł, z czego wynika, że gracze liczą spekulacyjnie, że aby plan został zrealizowany, to inwestor będzie musiał podnieść cenę w wezwaniu, szczególnie, aby przekonać do oferty kilku dużych akcjonariuszy m.in. fundusze emerytalne. Nie wiadomo jaki będzie wynik wezwania, ale jego ogłoszenie skłania ponownie do kilku refleksji nad koniunkturą na GPW.
To kolejny przypadek na warszawskim parkiecie, gdy wieloletni inwestor dochodzi do wniosku, że bardziej mu się opłaca wycofać spółkę z obrotu niż nadal ją utrzymywać. Oczywiście można powiedzieć, że wszystkiemu winne są coraz to nowsze regulacje unijne, pieczołowicie „pozłacane” przez krajowego regulatora, jednak przyczyny są znacznie głębsze. Po pierwsze wezwania na akcje i wycofywanie spółek stało się na giełdzie prawdziwą plagą, która zmniejsza jego atrakcyjność w oczach inwestorów. Na taki krok decydują się nie tylko akcjonariusze mniejszych spółek, takich jak Mostostal Warszawa, ale także wielkich. Symbolem tych ostatnich stał się chemiczny Synthos wycofany po wyłożeniu przez strategicznego właściciela astronomicznej kwoty 4 mld zł. Co takiego się dzieje, że właściciele decydują się to zrobić? Po pierwsze im się to…opłaca. Po okrojeniu OFE przez blisko siedem lat mamy marazm i dekoniunkturę na GPW, podczas gdy zagraniczne indeksy biły seryjnie rekordy. Kapitał zagraniczny omijał nasz parkiet, ponieważ straciły na znaczeniu krajowe instytucje finansowe, które są zawsze dobrze widziane przez zagranicę – OFE otrzymywały obniżone składki, a dodatkowe były obciążone tzw. suwakiem, co oznaczało, że co roku netto musiały sprzedawać akcje za ładnych kilka miliardów złotych. Mała zmienność notowań powodowała, że generalnie spadała aktywność inwestorów, co powodowało, że każda większa podaż akcji powodowała spadek cen. Doszło do sytuacji, w której wyceny polskich spółek, przynajmniej tych największych, były z grubsza o 40 proc. zaniżone względem innych rynków rozwiniętych. Trudno się dziwić, że takiej sytuacji przybywało inwestorów gotowych wykorzystać tę sytuację, bo przecież przejąć firmę po niskiej wycenie to dobry biznes, szczególnie, że zdejmuje się wszystkie obowiązki informacyjne, przestaje straszyć MARR i MiFID, a w kolejnych latach nie trzeba się dzielić z innymi dywidendami.
Z drugiej strony niskie wyceny zniechęcają także potencjalnych nowych emitentów. Nie przypadkowo kilka firm odłożyło w tym roku swoje plany giełdowe lub związane z nowymi emisjami akcji (Danwood, Polwax, e-buwie), bo sprzedawanie akcji poniżej własnych wycen mija się z interesem dotychczasowym właścicieli. W efekcie – jak wyliczyli analitycy z firmy doradczej PwC, zeszły rok na giełdzie warszawskiej był najgorszy pod względem IPO od 2003 r.
Lekarstwem na z jednej strony wycofywanie spółek z obrotu, a z drugiej przyciąganie nowych emitentów może być tylko pojawienie się na parkiecie nowego, świeżego kapitału. Dlatego taką szansą dla koniunktury jest program PPK, który może rocznie zasilić rynek kapitałowy kwotą nawet 12-15 mld zł (wszystko zależeć będzie od od tego, ilu zatrudnionych zdecyduje się nie wypisywać z PPK). Jeśli wyceny wzrosną, to inwestorzy dwa razy się zastanowią zanim złożą drogą ofertę odkupu akcji i zechcą zdjąć spółkę z parkietu. Na razie jednak inwestorzy strategiczni korzystają z „promocyjnych” cen na parkiecie i skupują akcje.