Sezon wyborczy 2018-2020 zbliża się wielkimi krokami i w państwowych firmach będzie rosła presja na podwyżki wynagrodzeń i wypłatę nagród, szczególnie jeśli załogi widzą poprawiające się wyniki finansowe.
Przykładem takiego działania nacechowanego politycznie jest Polska Grupa Górnicza, której kopalnie zlokalizowane są na Śląsku, gdzie mieszka z grubsza cztery miliony wyborców.
Wiceminister energii Grzegorz Tobiszowski poinformował, że w przyszłym miesiącu rozpoczną się kolejne rozmowy ze związkowcami na temat postulatów finansowych załogi. Po trzech kwartałach powstała na gruzach bankrutującej Kompanii Weglowej PGG ma „kilkadziesiąt” milionów złotych zysku, czemu sprzyja wzrost cen węgla na rynkach. Rozmowy ze związkami mają dotyczyć m.in. możliwości wypłaty zawieszonej tzw. czternastki, czego domaga się załoga, która poza tym chciałaby jednorazowej nagrody 2000 zł (w tym roku była już jedna nagroda w wysokości 1200 zł).
Zaakceptowanie przez resort energii postulatów załogi PGG będzie sygnałem, że można wytargować duże pieniądze, także w innych kontrolowanych przez państwo spółkach, nie tylko górniczych, ale i w sektorze energetycznym, chemicznym czy finansowym. Pracownicy widząc, że innym udaje się wywrzeć skuteczną presję płacową, szybko mogą dojść do wniosku, że muszą tego samego spróbować u siebie. A zarządy spółek kontrolowanych przez państwo, nie chcąc politycznie ryzykować przed właścicielem, staną się „miękkie” w płacowych negocjacjach. Tym bardziej, że jesteśmy już przecież w roku przedwyborczym.
Łatwe uleganie presji płacowej szczególnie w spółkach węglowych jest o tyle niebezpieczne, że rynek surowcowy nazywany jest rynkiem „króla i żebraka”. Obecnie mamy rynek „króla”, choć ceny węgla są jeszcze dalekie od rekordów z 2008 r., i nawet kopalnie o wysokich kosztach wydobycia często są w stanie wypracować zysk. Tyle, że właśnie w okresie dobrej koniunktury powinny bardziej skupić się na inwestycjach niż przejadaniu zysków. Nie mówiąc już o wypłacie dywidendy dla państwa, które – tak jak w przypadku PGG – zaangażowało się finansowo przez swoje spółki w ratowanie upadających kopalń.
Podczas ostatniego kryzysu na rynku węgla widać było jak bardzo kopalnie ograniczyły inwestycje, co zawsze odbija się czkawką podczas dobrej koniunktury, bo nie są w stanie zaspokoić popytu na surowiec.
Ubocznym skutkiem zaspokajania presji płacowej będzie wzrost inflacji, której poziom już obecnie zaskakuje analityków. Wyścig po wyższe płace i nagrody w spółkach państwowych jest paliwem dla inflacji, tak samo jak utrzymywanie rekordowo niskich stóp procentowych przez Radę Polityki Pieniężnej.
Pewne jest jedno. Dobra koniunktura na rynku węgla nie będzie trwać wiecznie, a kiedy przyjdzie czas „żebraka”, kopalnie z wysokimi kosztami znowu znajdą się pod kreską, co po raz kolejny może postawić znak zapytania w sprawie ich przyszłości. Dotychczas w takich przypadkach interweniowało państwo, czyli podatnicy, którzy dołożyli do górnictwa grube miliardy.