Sierpniowe dane GUS potwierdzają ogromną presję na wynagrodzenia w polskich przedsiębiorstwach, bo wzrost rok do roku wyniósł 6,8 proc. Problem w tym, że przedsiębiorcy ostrzegają, że wydajność pracy nie rośnie w tempie płac, więc grozi to utratą konkurencyjności.
Trzy lata temu podczas Forum Ekonomicznego w Krynicy politycy obecnie rządzącej partii obiecywali przez wyborami parlamentarnymi, że jednym z celów będzie podniesienie w Polsce wynagrodzeń. Spotykało się to generalnie z życzliwym uśmiechem w kategoriach, że w przedwyborczych obietnicach można nawet podarować przysłowiowe Niderlandy. Jednak faktem jest, że przez ostatnie trzy lata wynagrodzenia w wielu firmach przyśpieszyły w sposób zawrotny. Oczywiście, ktoś może powiedzieć, że to efekt niskiej bazy, jednak swoje zrobiła także nowa polityka gospodarcza. Po pierwsze program 500+ zwiększył dochody wielu gospodarstw domowych, spadła więc chęć do wykonywania szczególnie nisko płatnej pracy, a część kobiet z niej mogła po prostu zrezygnować. Po drugie, podwyżki płacy minimalnej zostały odczytane jako sygnał, że przedsiębiorcy powinni płacić więcej, także dużo więcej powyżej poziomu minimalnego. Po trzecie, szybko rosnąca gospodarka w tempie 5 proc. potrzebuje coraz więcej rąk do pracy, a sytuacja na rynku pracy jest z punktu widzenia wielu firm katastrofalna: przy stopie bezrobocia 5,8 proc. brakuje pracowników, i nawet milion Ukraińców nie ratuje sytuacji. Zatem przedsiębiorcy nie mają wyjścia i muszą coraz więcej płacić, także po to, aby utrzymać dotychczasową załogę.
Warto w tym miejscu podkreślić zaraźliwy charakter dużych podwyżek, nawet przekraczających 10 proc., w wielkich państwowych firmach. Związki zawodowe nauczyły się, że są w stanie wymóc na zarządzie kontrolowanym przez państwowego właściciela bardzo dużo, a to grożąc strajkiem, a to sporem zbiorowym. Ma to ważny aspekt polityczny, ponieważ związkowcy w wielu firmach, np. przemyśle węglowym, otwarcie popierali przed wyborami ówczesną opozycję, i teraz wychodzą z założenia, że „coś” im się należy w zamian. Dlatego w zamian za utrzymanie tzw. spokoju społecznego wielkie firmy godzą się co rusz na podwyżki, bo przed nami gorący okres „21 miesięcy” maratonu wyborczego.
Te wszystkie czynniki powodują, że presja na płace rośnie we wszystkich firmach: od wielkich państwowych koncernów po niewielkie organizacje. Konkurowanie przez tanią siłą roboczą odeszło w myśleniu politycznym do lamusa, co dostrzega wielu pracowników, myśląc nie w kategoriach „czy mi się należy podwyżka”, lecz „ile mi się należy”.
Sęk w tym, że za wzrostem płac w wielu wypadkach nie idzie wydajność, która jest nadal niska na tle Europy. Oznacza to, że rosną koszty pracy dla firm, ale pracownicy proporcjonalnie nie wytwarzają swoją dzięki swojej pracy tak dużo, aby to się spinało. Na dłuższą metę taka nierównowaga jest bardzo niebezpieczna, ponieważ powoduje utratę konkurencyjności wyrobów, także na zagranicznych rynkach. Z tego powodu przedsiębiorcy coraz częściej rozglądają się za możliwościami jakie daje przemysł 4.0 w zakresie np. robotyzacji, aby zmniejszyć koszty pracy. Bo jeśli przez lata wydajność pracy będzie w tyle za wynagrodzeniami, to ich biznesy pójdą pod wodę.