Posiadaczom kredytów frankowych sen z powiek spędza nie tylko najdroższy od dwóch lat frank, ale także oczekiwanie na orzeczenie Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej (TSUE), które może być im na rękę i uderzyć banki mocno po kieszeni, a nawet wpędzić w tarapaty.
Od kryzysu finansowego 2008 r. minęła już ponad dekada. Setki tysięcy polskich kredytobiorców zaciągnęło ogromne zobowiązania w szwajcarskiej walucie, bo banki kusiły niskim oprocentowaniem i niskimi ratami. O ryzyku kursowym mówiło się niewiele, albo wcale, a chętni do kredytu hipotecznego w złotych byli traktowani wówczas jak dziwolągi, które nie chcą zyskać. Tyle, że frank potaniał do ok. 2 zł, a kiedy w wyniku kryzysu finansowego kurs ruszył w górę, zrobił się nie do zatrzymania.I tak w pewnym momencie z 2 zł zrobiło się 5 zł, bo inwestorzy masowo szukali „bezpiecznej przystani” i rzucili się na franki. Bank Szwajcarii robił (i robi) co może, aby waluta nie była tak mocna, bo bije to w szwajarską gospodarkę eksportową oraz turystykę, ale frank jak był mocny, tak pozostaje. A setki tysięcy frankowiczów nadal czekają na pomoc.
Dotychczas wszystkie próby pomocy legislacyjnej dla nich owocowały – z punktu widzenia frankowiczów – połowicznymi rozwiązaniami. Chodzi przede wszystkim o to, że nie zmuszały one banków do przewalutowania kredytów po kursie zaciągnięcia. Oznaczałoby to gigantyczne koszty dla całego sektora bankowego. Więc nawet skoro banki mogą to robić, to tego nie oferują, bo naraziłyby się na straty. Zatem od ponad dekady problem frankowy pozostaje w zawieszeniu, kredytobiorcy płacą raty, a wielu nie może sprzedać nieruchomości, ponieważ obciąża je kredyt większy (po wzroście kursu) niż wynosi jej wartość. Więc jego spłata byłaby dla nich nieopłacalnym interesem. Dlatego głośna ustawa o pomocy osobom spłacającym kredyty (nazywana potocznie frankową, choć wcale nie ogranicza się do kredytów frankowych) nie jest traktowana przez frankowiczów jako rozwiązanie problemu, bowiem tak naprawdę sprowadza się do funduszu dla osób znajdujących się w trudnej sytuacji finansowej, które nie mogą udźwignąć ciężaru kredytu, czy to frankowego czy to złotowego. A kredyty hipoteczne są w Polsce obsługiwane na dobrym poziomie, więc osób w takiej trudnej sytuacji nie ma setek tysięcy. Za to są setki tysięcy, które liczą na zmuszenie banków do przewalutowania kredytów. I tu jest ból głowy dla bankierów. Spotęgowany dużym prawdopodobieństwem, że wyrok TSUE będzie dla nich niekorzystny. Chodzi o rozstrzygięcie przez TSUE czy można unieważnić umowę kredytu indeksowanego do waluty obcej z powodu istniejących w niej nieuczciwych warunków. To rozstrzygnięcie będzie miało kapitalne znaczenie dla frankowiczów, bowiem wydaje się, że na krajowym poletku legislacyjnym nie mają już co liczyć na obowiązkowe ustawowe przewalutowanie. Jeśli wyrok TSUE będzie po ich myśli, to może zostać podjęta inicjatywa ustawodawcza, która te sprawy w tym duchu ureguluje, albo pójdą masowo do sądów, które na skutek orzeczenia TSUE mogą rozstrzygać sprawy na ich korzyść. Już dziś banki są zasypywane pozwami i ten proces może jeszcze przyśpieszyć.
Problem frankowiczów był od samego początku problemem politycznym, ale nie udało się tej dość licznej grupie społecznej wywrzeć takiej presji na kolejnych rządach i ośrodkach politycznych, aby sprawę załatwić po ich myśli. Niezwykle silny opó lobby bankowego sprawia, że zawsze w ostatniej chwili spadają z agendy rozwiązania, które mocno uderzyłyby w sektor bankowy. Oczywiście, można to także tłumaczyć odpowiedzialnością polityczną za stabilność sektora bankowego w Polsce, ale warto też pamiętać, że w grze są interesy akcjonariuszy, w tym skarbu państwa. Idące w grube miliardy koszty przewalutowania kredytów oznaczałoby prawdopodobnie koniec wypłat dywidend w bankach obciążonych takim bagażem, a także konieczność dokapitalizowania przez właścicieli, co może napotykać na opór. Bo do tej pory byli oni raczej przyzwyczajeni, aby z banków ciągnąć zyski, a nie dokładać. Dlatego orzeczenie TSUE jest tak ważne i będzie rodziło konsekwencje nie tylko dla frankowiczów, ale także sektora bankowego i całej gospodarki.
Jest jeszcze jedno „ale”. Jeśli orzeczenie TSUE będzie na rękę frankowiczom, to posiadacze kredytów w złotych będą mieli przekonanie, że zostali zrobieni w konia. A wszystko dlatego, że zachowali się odpowiedzialnie, wzięli kredyt w walucie, w której zarabiają, ponoszą wyższe koszty jego obsługi, ale nie ponoszą ryzyka kursowego. A ci, którzy zdecydowali się na taki kursowy ryzyk-fizyk zostali ostatecznie za to nagrodzeni i słusznie cieszyli się niskimi ratami.