Rocznica 15-lecia Polski w Unii Europejskiej wywołała ponownie w przestrzeni publicznej dyskusję na temat przyjęcia euro w Polsce. O ile w 2004 r. było to dość oczywiste, to obecnie mamy wiele politycznych znaków zapytania, nie tylko u nas, ale także w całej strefie euro, która nadal nie otrząsnęła się po kryzysie.
Wchodząc do Unii Europejskiej zobowiązaliśmy się do przyjęcia wspólnej waluty. Ale po pierwsze, musimy spełnić tzw. warunki konwergencji, a po drugie zmienić Konstytucję, czyli uzyskać zgodę w parlamencie. Poza tym nie mamy terminu przyjęcia wspólnej waluty, więc teoretycznie można tzw. derogację przeciągać i przeciągać. Ogromne znaczenie w debacie o przyjęciu euro mają nastroje polityczne. O ile w 2004 r. na fali entuzjazmu unijnego w społeczeństwie była ku temu większość, o tyle obecnie mamy do czynienia z kruchą równowagą ze wskazaniem na eurosceptyków.
Zmiana w postrzeganiu kosztów i korzyści w społeczeństwie jest pokłosiem kryzysu w strefie euro, który rozpoczął się przed dekadą. Po kryzysie finansowym w 2008 r. i upadku legendarnego banku Lehman Brothers okazało się, że niektóre państwa strefy euro zadłużyły się ponad miarę i nie mogąc udźwignąć długu stanęły nad finansową przepaścią. Zapalnikiem była Grecja, która krótki czas obecności w strefie euro wykorzystała do powiększenia długu publicznego z grubsza trzy razy. Pokusa była ogromna, bowiem o ile jeśli w latach 90. Grecy mając drachmę pożyczali na 20 proc., a nawet więcej, to po wejściu do strefy euro dostali możliwość zadłużenia się na zaledwie 5-6 proc. I zamiast wykorzystać spadek kosztów zadłużenia do spłaty zobowiązań, zaczęli je koszmarnie powiększać. A inwestorzy pożyczali na potęgę, nie oglądając się na strukturalną słabość greckiej gospodarki, ponieważ strefa euro postrzegana była przez pryzmat Niemiec, więc nikomu nie przyszło do głowy, że jakieś państwo może nie spłacić obligacji w euro i po prostu zbankrutować. A jednak stało się. Spekulacje na rynkach finansowych, obniżki ratingów z poziomu inwestycyjnego do „śmieciowego” i wyjście na jaw kolejnych sztuczek księgowych w finansach państwa sprawiły, że Grecja stała się niewypłacalna. Teoretycznie powinna podzielić los innych bankrutów, jak np. Argentyna.
Jednak strefa euro została pomyślana jako konstrukcja przede wszystkim polityczna (miała w założeniu w myśl francuskiej polityki zmniejszyć hegemonię niemieckiej gospodarki) i politycy postanowili ją ratować za wszelką cenę. Dlatego Unia Europejska zrzuciła się na pakiet pomocowy 110 mld euro, a wierzyciele zgodzili się na „strzyżenie” (hair cutting) i umorzenie części długu. Grecja została uratowana, lecz minęła aż dekada zanim znowu powróciła na rynki finansowe jako pożyczkobiorca, któremu inwestorzy chcą pożyczać.
Jednak konsekwencje upadku Grecji stały się znacznie głębsze, bo z powodu spekulacji na rynkach finansowych kolejne państwa strefy euro wpadły w tarapaty. Irlandia i Portugalia, gdy rentowności ich obligacji doszły do 10 proc. musiały poprosić o dziesiątki miliardów euro pomocy ze specjalnego funduszu stabilizacyjnego powołanego w Unii. Jednak prawdziwym koszmarem mógł być upadek kolejnych mocno zadłużonych państw: Hiszpanii i Włoch. Ich dług jest tak wielki (hiszpański był wówczas większy niż grecki, irlandzki i portugalski razem wzięte), że nikt nie byłby w stanie ich uratować. Dopiero rozpaczliwa interwencja Europejskiego Banku Centralnego i decyzja
z lipca 2012 r. o skupie obligacji hiszpańskich i włoskich na ogromną skalę zastopowała wzrost rentowności, który po przekroczeniu 7 proc. sprawiłby, że te państwa straciłyby zdolność do obsługi długu. Wspólna waluta, strefa euro i cała Unia Europejska ocalała, lecz problem zadłużenia pozostał. Do dziś Włochy spędzają sen z powiek analityków i inwestorów, ponieważ do oddania mają 2,3 biliona euro, a relacja długu do PKB aż 133 proc. Dlatego dekadę po rozpoczęciu kryzysu w strefie euro nadal podłożona jest bomba zadłużenia. I to jest jeden z powodów, dla którego przyjęcie euro w Polsce jest traktowane z ostrożnością, bo nadal nie wiadomo czy wspólna waluta przetrwa próbę czasu i nie zostanie rozsadzona od środka przez najbardziej zadłużone „stare” państwa.