W gospodarkach europejskich nie ma już śladu po postpandemicznym odbiciu, za to narasta spowolnienie, które w najlepszym razie może się skończyć – tak jak już to się stało w Polsce – recesją techniczną. Z największymi problemami mierzą się Niemcy, które oparte były o tanią energię z Rosji oraz nieustający apetyt zakupowy Chin, co przeszło już do historii.
Było wiadomo z góry, że rok 2023 będzie trudny, a z poprzednich lat nie można wyciągać daleko idących wniosków, bo często gigantyczny wzrost PKB – w Polsce o 6,9 proc. w 2021 r. i 5,1 w 2022 r. – był w dużej mierze odreagowaniem po lockdownach gospodarek z powodu pandemii COVID-19 w 2020 roku. Dla Polski wiele tegorocznych prognoz oscylowało wokół 1 proc. wzrostu, a scenariusz miał być następujący: spadkowy I kw. 2023, a potem stopniowe odbudowywanie gospodarki. Istotnie, po I kw. dla optymistów wierzących w taki scenariusz wszystko wydawało się być na najlepszej drodze: PKB spadł o 0,3 proc. i miał odbić w II kw. Sęk w tym, że tak się wcale nie stało, a na dokładkę zaliczyliśmy kolejny spadkowy kwartał i to aż o 0,5 proc., a licząc kwartał do kwartału mieliśmy najgorszy wynik w Europie. Tym samym wpadliśmy w tzw. techniczną recesję, czyli zanotowaliśmy dwa spadkowe kwartały z rzędu. I legły w gruzach „alfabetyczne” przewidywania, że spowolnienie będzie miało kształt litery „V”, czyli pod słabym I kw. nastąpi ostre odbicie w górę. Tymczasem jak na razie mamy literę „L”, czyli – kolokwialnie mówiąc – PKB spadło i leży. Oczywiście optymiści wierzą, że w kolejnych kwartałach może być tylko lepiej, a konsumenci, których domowe budżety zostały nadwyrężone inflacją, znowu rzucą się do zakupów, a firmy będą produkować na pełnych mocach. Jednak tak słabe pierwsze półrocze wystarczyło, aby analitycy zaczęli przeszacowywać wzrost PKB w całym 2023 z ok. 1 proc. do jedynie ok. 0,5 proc. Zatem nawet jeśli wyjdziemy z technicznej recesji, to ledwo nad kreskę.
Jednak i taki scenariusz wcale nie jest pewny, ponieważ nad europejską i światową gospodarką gromadzą się ciemne chmury. Z punktu widzenia Polski największe znaczenie ma koniunktura w Niemczech, ponieważ decyduje z grubsza o jednej trzeciej naszej wymiany handlowej i wiele naszych firm, np. z sektora automotive wręcz wisi na zamówieniach niemieckich kontrahentów. Tymczasem gospodarka naszego zachodniego sąsiada słabnie i końca nie widać. Do recesji w przemyśle dołączyły usługi, które są ofiarą wysokich cen energii. Dlatego strefa euro ze swoim niemieckim liderem nie ma co marzyć o wzroście PKB podobnym jak w USA (2,3 proc. w II kw.) i musi się zadowolić jedynie wskaźnikiem 0,6 proc., od którego naprawdę blisko już do zera i recesji. Europejskie firmy, a w szczególności niemieckie, cierpią z powodu załamania zamówień z Chin, które na swoim podwórku także mierzą się z niespotykanym spowolnieniem wzrostu, a w obszarze konsumpcji oraz nieruchomości starają się rozpaczliwie na wszelkie sposoby podtrzymywać wzrost. Swoje robią też wysokie stopy procentowe Europejskiego Banku Centralnego (EBC): główna doszła do 3,75 proc., ale mimo to inflacja uporczywie trzyma się na wysokich poziomach. I podobnie jak w USA największym problemem nie jest wcale inflacja konsumencka (CPI), ale bazowa (z wyłączeniem cen energii i żywności), która utrzymuje się na wyższym poziomie niż CPI. Motorem bazowego wzrostu cen są właśnie wspomniane wcześniej usługi, które drożejąc sprawiają, że inflacja staje się coraz bardziej „lepka” i pomimo drogiego kredytu trudniej ją zbić do poziomu celu inflacyjnego 2 proc. A bez trwałego spadku inflacji bazowej trudno liczyć na szybką obniżkę ceny kredytu przez EBC, aby ulżyć gospodarce strefy euro i uchronić ją przed recesją.
Podsumowując, gospodarki europejskie znalazły się w 2023 roku na ostrym zakręcie i wcześniejsze przewidywania o ich „miękkim lądowaniu” poszły do kosza. Zaczęło krążyć po Europie wiadomo prawdziwej recesji, która może być zgubna szczególnie dla Polski, bo nawet jeśli w kolejnych latach wzrost u nas odbije do 1-2 proc., to nas to nie urządza. Jeśli marzymy o szybkim gonieniu liderów UE, to musimy rozwijać się w tempie minimum 3-4 proc. Bez tego grozi nam wpadnięcie w tzw. pułapkę średniego rozwoju, co pogrzebie szanse na awans do grona najbardziej rozwiniętych państw i zostaniemy „średniakiem”.