Po ponad ćwierćwieczu od transformacji gospodarczej mamy do czynienia z antytezą ówczesnej roli państwa w gospodarce. Wtedy politycznie postawiono na prywatyzację około ośmiu tysięcy przedsiębiorstw państwowych, dziś to państwo przejmuje prywatne firmy od zagranicznych właścicieli (np. Pekao SA) albo wchodzi kapitałowo w polskie „od zawsze”, jak to stało się w wypadku zbrojeniowej firmy WB Electronics.
Idę o zakład o to, że gdyby na początku lat 90. twórcom polskich przemian kassandrycznie przepowiedzieć przyszłą nacjonalizację, to by w to nigdy nie uwierzyli. Choć lęk przed „prywatnym” albo „prywatyzacją” też był wówczas bardzo silny, właśnie z tego powodu nie powstało Ministerstwo Prywatyzacji, tylko Ministerstwo Przekształceń Własnościowych. Ta semantyczna gra i asekuracja okazały się prorocze.
Tęsknota za silnym państwem w gospodarce rozpoczęła się już za rządów koalicji PO-PSL, choć z drugiej strony wtedy także częściowo prywatyzowano na potęgę. Ale to właśnie krajowe spółki energetyczne przejęły wówczas pierwsze aktywa zagranicznych inwestorów, którzy postanowili się wycofać z Polski. No i zaczęło się. Kryzys finansowy 2008 r. spowodował, że część zagranicznych graczy została zmuszona do sprzedaży zdrowych aktywów w Polsce, aby pokrywać straty na rynkach macierzystych, a wyjście Eureko z PZU było efektem politycznej umowy, która najprawdopodobniej zapobiegła wypłacie przez Polskę gigantycznego odszkodowania arbitrażowego. Aby nie podważać zasad liberalnej gospodarki, procesy nacjonalizacyjne nazywano miękko, np. „udomowieniem” albo „repolonizacją”.
Po Aliorze i Pekao SA przychodzi czas na bardziej twarde wejście państwa do gospodarki. Odbywa się to na kilka sposobów. Mogą być to operacje, w które zaangażowane są jako liderzy państwowe banki (np. pomoc kredytowa dla bydgoskiej Pesy), albo inwestycje Polskiego Funduszu Rozwoju, który staje się się narzędziem nacjonalizacji w gospodarce. Wchodzi wszędzie tam, gdzie państwo widzi swój interes strategiczny. Najnowszym przykładem jest decyzja o kapitałowym wejściu do prywatnej firmy z sektora obronnego WB Electronics. Wcześniej PFR postawił na prywatnego producenta kotłów Rafako i producenta rur Ferrum. Charakterystyczne, że zainteresowania PFR nieprzypadkowo lokują się w prywatnych firmach, które działają w strategicznie ważnych obszarach: finanse, obronność, energetyka (Ferrum produkuje np. rury dla gazociągów). To właśnie tam państwo chce być numerem jeden i spycha na drugi plan firmy prywatne.
Zatem jesteśmy już świadkami nacjonalizacji gospodarki, i ten proces będzie się moim zdaniem nasilać. Kulminacyjnym momentem może być decyzja o przejęciu przez ZUS aktywów OFE, co oznaczałoby pojawienie się państwa w setkach prywatnych firm, w zasadzie z każdego sektora gospodarki. Stąd być może ta coraz większa ochota prywatnych właścicieli, aby ogłaszać publiczne wezwania, skupować akcje (także od OFE) i wycofywać się z giełdy. Bo nie każdy prywatny właściciel przewidywał w najśmielszych prognozach, że może mieć u boku państwo jako współwłaściciela.
Na razie państwo święci sukcesy jako właściciel: kopalnie zyskownie fedrują, elektrownie produkują prąd, a banki kredytują polskie firmy. Ale pamiętajmy, że to wszystko dzieje się przy świetnej koniunkturze gospodarczej. Pierwsze rysy na państwowej własności pojawią się, gdy tylko gospodarka cyklicznie spowolni. Wtedy okaże się, ile naprawdę warte jest zarządzanie biznesem przez państwo, które pod każdą szerokością geograficzną kieruje się w pierwszej kolejności motywami politycznymi, a nie ekonomicznymi. Na razie mamy w państwowych spółkach karuzelę personalną w zarządach i radach nadzorczych, która jest niespotykana w prywatnych firmach, bo nie są upolitycznione, tylko kierują się logiką biznesową. A niestabilność menadżerska jest pierwszym krokiem do przyszłych kłopotów firm, bo nie sprzyja ani budowaniu długoterminowej strategii ani tym bardziej jej realizacji.