Budownictwo

Przybywa dużych kontraktów, od których wykonawcy odstępują albo przetargi są unieważniane z powodu zbyt niskiego kosztorysu inwestora. Grozi to wyhamowaniem produkcji budowlano-montażowej i w efekcie spowolnieniem PKB. Sytuacja jest tym trudniejsza, że firmy budowlane nie chcą już kontraktów z przetargów rozstrzygniętych 1-2 lata temu z powodu wzrostu kosztów pracy i materiałów, bo wiedzą, że na waloryzację nie mają co liczyć.

Sytuacja na budowach robi się bardzo niepokojąca. Pojawiają się kolejne sygnały o kontraktach, do których z różnych powodów nie można znaleźć wykonawców. I nie chodzi o postawienie bloku mieszkalnego przez domorosłego dewelopera, ale miliardowe kontrakty infrastrukturalne, gdzie po drugiej stronie jest państwo lub państwowa spółka. To kontrakty ważne z powodów strategicznych: budowy sieci dróg albo bezpieczeństwa energetycznego. Przykładowo GDDKiA nie znalazła wykonawcy na szalenie ważny dla komunikacji w Polsce odcinek autostrady A1, a Gaz-System unieważnił postępowanie na budowę dużego gazociągu na południu Polski. W pierwszym przypadku żaden z wyłonionych w przetargu wykonawców nie zdecydował się podpisać kontraktu, który prawdopodobnie byłby trwale nierentowny, w drugim zleceniodawca zaoferował zbyt niski budżet.

Pierwszy wniosek jest taki, że firmy budowlane nie chcą popełnić błędów z 2012 r. i tam, gdzie jeszcze mogą, rezygnują z kontraktów roztrzygniętych znacznie wcześniej, albo dają tak wysokie ceny, że znacząco odbiegają one od kosztorysów inwestorskich. Taka praktyka będzie się nasilać, bo wiele firm ma już na koncie trawale nierentowne kontakty, których ujemne marże w najlepszym wypadku wynoszą kilka procent, i po prostu do nich dołożą, o ile nie zejdą z placów budów, ryzykując kary umowne i sprawy sądowe. Mając takie trefne kontakty naturalne jest, że na nowych będą chciały zrekompensować sobie straty, aby w ostatecznych wynikach finansowych było je jak najmniej widać. Zarządy będą robić wiele, aby nie narazić się na konsekwencje ze strony właścicieli, których może niewiele obchodzić sytuacja na rynku budowlanym, bo patrzą przez pryzmat zwrotu z inwestycji w akcje na giełdzie i dywidend.

Wypadanie kolejnych dużych kontraktów budowlanych to nie tylko konieczność przesunięcia ich realizacji w czasie, co może być bolesne np. dla kierowców. Ale wpływa także na zmniejszenie dynamiki produkcji budowlano-montażowej, która jest jednym z kół zamachowych całej gospodarki. Dane za wrzesień już pokazują, że utrzymanie dynamiki na poziomie bliskim lub przekraczającym 20 proc. (rok do roku) staje się niemożliwe. W branży budowlanej skupiają się jak w soczewce wszystkie problemy naszej gospodarki: brak pracowników, presja na wyższe płace, wzrost cen materiałów. Niestety, brak możliwości waloryzacji starych, nierentownych kontraktów jest niewyciągniętą lekcją z poprzedniego kryzysu na rynku budowlanym w 2012 r., który zakończył się bankructwami.

Sygnały z budowlanki wzmacniają przekonanie, że szczyt wzrostu gospodarczego mamy już za sobą i żegnamy się z dynamiką PKB rzędu 5 proc. w drugiej połowie roku. Otwarte pozostaje pytanie jak silne będzie hamowanie. Niestety, wieści z rynku pracy są pesymistyczne, ponieważ grozi nam odpływ pracowników z Ukrainy, których bardzo chętnie zatrudniają firmy budowlane. Szacuje się, że już obecnie brakuje na polskich budowach minimum 100 tys. pracowników z Ukrainy. A jeśli Niemcom, dzięki planowanym ułatwieniom, uda się przyciągnąć nawet pół miliona Ukraińców zatrudnionych w Polsce, to sytuacja na budowach u nas może stać się wręcz dramatyczna. Drugim ważnym elementem jest wzrost cen materiałów, który może jeszcze przyśpieszyć w przyszłym roku za sprawą rosnących cen energii (produkcja stali czy cementu jest bardzo energochłonna). To tylko najważniejsze problemy, z którymi muszą się zmierzyć firmy budowlane. Mimo to nie brakuje w kolejnych miesiącach i latach ambitnych planów infrastrukturalnych, które mogą jednak spalić na panewce, jak budowa odcinka A1, skoro zabraknie chętnych, aby się ich podjąć. Sytuacja staje się dodatkowo mocno niepokojąca, bo mamy do wydania ogromne środki z Unii Europejskiej na inwestycje drogowe czy kolejowe. Dlatego tak pilne staje się wdrożenie rozsądnej polityki imigracyjnej, która zapewni dopływ pracowników także np. z kierunków azjatyckich. W przeciwnym razie na budowach powieje pustką, a PKB dostanie rykoszetem.