Długoterminowe oszczędzanie

Szef firmy budowlanej Budimex zapowiedział, że jeśli pracownik zechce płacić więcej niż minimalna składka do PPK, to ze swojej strony dołoży tyle samo ekstra. To świetny sposób nie tylko na budowanie w Polsce długoterminowych oszczędności, ale także lojalizowanie pracowników na trudnym rynku pracy.

Budimex nie na darmo uchodzi na rynku za najlepszego pracodawcę w branży budowlanej. Prezes Dariusz Blocher właśnie zapowiedział w Radiu TOK FM, że wykorzysta możliwości, jakie daje program PPK, do zatrzymywania pracowników w spółce. Po pierwsze chce programem objąć już od 1 lipca wszystkie spółki grupy kapitałowej (nie tylko obligatoryjne zatrudniające minimum 250 pracowników), ale także dopłacać dodatkowo do minimalnej kwoty, jaką jest zobowiązany. Przypomnę, że mechanizm PPK jest następujący: składka pracownika wyniesie 2 proc. wynagrodzenia brutto, a po stronie pracodawcy kolejne 1,5 proc. podstawy. Jednak obydwie strony mogą dobrowolnie zwiększyć wysokość składek, odpowiednio o 2 proc. i 2,5 proc. Efekt finansowy może być taki, że maksymalnie składka PPK sięgnie aż 8 proc., co może być nie lada zachętą na rynku pracy.

I tu jest haczyk motywacyjny, który prezes Blocher ma zamiar wykorzystać. Otóż, jeśli pracownik zadeklaruje, że chce dodatkowo np. 1 proc. lub 2 proc., to Budimex dorzuci mu, choć formalnie nie ma takiego obowiązku, dokładnie tyle samo procent. To jest właśnie mechanizm, o jakim pisałem na blogu przed miesiącem, który otwiera przed pracodawcami furtkę do lojalizowania pracowników, bo tak naprawdę będą zarabiać więcej (odkładając na starość, a nie konsumując), więc takiego pracodawcę trudniej będzie porzucić dla takiego, który nie dopłaca nic ekstra. Co więcej, prezes Blocher chce zachęcać pracowników, aby po automatycznym zapisie nie korzystali z opcji wypisu, i ma zamiar osiągnąć tzw. stopę przystąpienia na poziomie 80-85 proc., co dla twórców programu PPK byłoby wręcz marzeniem, które kupują w ciemno. Bo na konferencjach poświęconych PPK można najczęściej usłyszeć, i to z ust twórców programu, że sukcesem będzie jeśli stopa przystąpienia będzie na poziomie ok. 50 proc., czyli z grubsza na 11,5 mln uprawnionych pozostanie ok. 6 mln. Wskaźnik na poziomie planowanym przez Budimex stawiałby nas pod względem sukcesu w dodatkowym oszczędzaniu wśród takich gospodarek jak Wielka Brytania czy Nowa Zelandia, a zbliżony do 50 proc. – do Turcji.

Oczywiście prezes Blocher wie o co gra, bo problem z pracownikami na polskich budowach jest gigantyczny – w branży brakuje aż 100 tys. pracowników. Ale lepiej jest dopłacić kilka milionów i zatrzymać pracowników (w Budimeksie koszt PPK w pełnym roku składek na poziomie minimalnym wyniesie 4 mln zł przy rocznym funduszu płac 650 mln zł), niż ich stracić i nie podpisać np. kontraktów, na których można więcej zarobić. A o pracownika trzeba walczyć płacami i dodatkami (jak PPK) nie tylko na rynku krajowym, ale także zagranicznych, bo w Niemczech na budowie zarabia się 2-2,5 razy więcej niż w Polsce, w Czechach – 25 proc., a na Słowacji – 15 proc. A pracownicy ukraińscy pojadą tam, gdzie zarobią więcej, szczególnie po ułatwieniach jakie wprowadzili Niemcy od początku 2020 roku. Jeśli wynagrodzenia w branży budowlanej będą w Polsce rosły, a w zeszłym roku podskoczyły średnio o 9 proc., to razem z dopłatą PPK mogą być argumentem za pozostaniem pracowników w branży, ale przede wszystkim w spółkach dających solidna podstawową pensję, szanse na premie, podwyżki, a także dopłatę PPK. Jeszcze nigdy w historii polskim firmom nie zależało tak bardzo na zatrzymaniu i zlojalizowaniu pracowników jak obecnie. Dlatego PPK jest tak ciekawym instrumentem, a pomysł prezesa Blochera godny naśladowania przez inne wielkie firmy. Bo pracownik na rynku pracownika nie jest tylko kosztem, ale przede wszystkim aktywem, o które trzeba dbać.