Emerytury

 

 

Wymiar sprawiedliwości stoi twardo po stronie polityków w sprawie okrojenia OFE i przeniesienia części obligacyjnej do ZUS. W ten sposób ostatecznie podważone zostaje zaufanie do państwa, bo skoro sankcjonuje się łamanie umowy społecznej z lat 90., to w przyszłości można złamać każdą inną umowę. O ile, jeszcze ktoś z obywateli takiemu państwu zaufa.

Warszawski sąd okręgowy oddalił właśnie pozew zbiorowy przeciwko m.in. ministrowi pracy i ZUS w sprawie reformy OFE w 2014. Pozywający uważają, że bezprawnie ich środki zostały przetransferowane z OFE do ZUS, co naruszyło zaufanie do państwa. Sąd się z tym zgodził, a nawet doszedł do wniosku, że zmieniono zasady umowy społecznej. Ale mimo to nie przyznał racji autorom pozwu. I tutaj dochodzimy do sedna problemu. Dotychczas wszystkie wyroki sądowe w sprawie OFE, od Trybunału Konstytucyjnego i Sądu Najwyższego, zapadają po myśli państwa i polityków, a nie po myśli obywateli, którzy czują się wywłaszczeni. Tymczasem warto wrócić do lat 90. i tego, jak ówczesna władza przedstawiała propagandowo zalety wprowadzenia OFE: obywatele mieli wreszcie mieć poczucie, że to ich własne składki, na ich kontach, a dowodem na to było m.in. dziedziczenie. Po latach okazało się, że składki były na kontach, do których skuteczne roszczenie wysunęli politycy, bo akurat brakowało państwu kasy. W tym miejscu warto zacytować b. szefa rady nadzorczej ZUS prof. Gwiazdowskiego, który powiedział, że był w ZUS dwa lata i „tam nic nie ma”. Bo w praktyce ZUS wszystko wydaje na bieżące świadczenia, a pieniądze zabrane tam z OFE widnieją jedynie jako zapisy księgowe.

I to była własnie konstytutywna różnica między OFE i ZUS. Pieniądze w otwartych funduszach emerytalnych istniały realne, a te w ZUS – wirtualnie. I jakby na złość politykom, wielu świadomych realiów ekonomicznych obywateli dostrzegło tę subtelną różnicę i idę o zakład, że jest to jeden z powodów ich walki z tzw. reformą.

Dlatego tak absurdalnie brzmi uzasadnianie ze strony państwa, że zmienił się tylko podmiot zarządzający aktywami, a środki zostały jedynie przetransferowane. Jeśli ktoś w ten sposób uważa, to nie odróżnia banknotów włożonych do portfela, od kartki z napisaną na niej równorzędną kwotą. Za realne pieniądze da się coś kupić, a z kartką odejdzie się z kwitkiem od kasy.

W latach 90. przekaz publiczny był taki, że ile sobie na emeryturę odłożysz własnych składek, i jak efektywnie będą pomnażane przez OFE, tyle będziesz mieć na emeryturę. Czas na uznanie aktywów OFE w orzecznictwie za środki publiczne, a nie prywatne, przyszedł dopiero później, gdy już ludzie zdążyli się przyzwyczaić do myślenia o środkach w OFE jako „własnych pieniądzach”. Zresztą w filozofii działania wymiaru sprawiedliwości zawsze w podobnych sprawach, gdzie z jednej strony stoi interes państwa, a z drugiej interes obywatela, ten ostatni jest na straconej pozycji, bo jak usłyszałem kiedyś w kuluarach konferencji finansowej: „Czy ktoś wyobraża sobie, że teraz państwa miałoby te miliardy zwrócić? A z czego?!”. Zatem państwo stosuje politykę faktów dokonanych, które rodzą nieodwracalne skutki dla finansów publicznych, a ma w nosie obywatela. Ten ostatni ma płacić podatki, składki i siedzieć cicho.

Tylko, że czasem skrzykuje się grupa odważnych i świadomych obywateli i pisze pozwy. To, że odbijają się jak od ściany, nie zmienia faktu, że ich walka dowodzi wiary, że łacińska maksyma „umowy powinny być dotrzymywane”, to nie powinien być pusty frazes.