Energetyka

Rosnące ceny uprawnień do emisji CO2 spowodują ogromne podwyżki cen prądu w przyszłym roku. O tym, ile zapłacą konsumenci zdecyduje prezes Urzędu Regulacji Energetyki zatwierdzający taryfy, ale pewne jest, że dla polskich przedsiębiorstw płacących ceny rynkowe będzie to szok, który boleśnie odczują, bo uderzy to w ich konkurencyjność. W efekcie  rząd ma potężny problem w roku wyborczym, bo niskich cen CO2 i taniego prądu nie da się uchwalić w Sejmie, a wyborcy będą źli, kiedy zobaczą swoje rachunki.

Jeden z prezesów PGE powiedział za poprzedniego rządu, że ciężko jest podejmować decyzje inwestycyjne w energetyce, bo prognozowanie cen energii nawet na pięć lat to po prostu „wróżenie z fusów”. Okazuje się, że nie miał racji, bo ostatni rok dobitnie pokazał, że prognozowanie nawet na rok to „wróżenie z fusów”. W ciągu ostatnich dwunastu miesięcy ceny energii na rynku hurtowym podskoczyły o ponad 50 proc. Podwyżki w pierwszej kolejności odczuwa przemysł, bo kontraktuje prąd na rynku i już w budżetach na 2019 r. musi uwzględnić znacznie droższą energię, co bije w konkurencyjność szczególnie energochłonnych branż. Do tej pory wiele branż miało konkurencyjne ceny np. na rynku unijnym, bo posiadały przewagę w postaci taniej siły roboczej i taniej energii. Pierwsza przewaga topnieje w oczach, bo mamy rynek pracownika i firmy muszą dawać pracownikom podwyżki, a druga przewaga zostaje wyeliminowana. Na nic zdadzą się zapewnienia premiera Morawieckiego, że wpływ cen energii nie zagrozi konkurencyjności gospodarki. Jeśli ceny rosną w zaledwie rok o połowę, to dla przedsiębiorców to jest finansowy szok.

Dlatego rząd będzie mieć gigantyczny problem gospodarczy i polityczny zarazem, bo wzrost cen jest w dużej mierze pokłosiem polityki uporczywego obstawania przy węglu jako podstawie energetyki. Eksperci od lat ostrzegali, że biorąc pod uwagę politykę klimatyczną Unii, taka strategia może przynieść opłakane skutki, ale mało kto ich słuchał. Uspokajająco działały niskie ceny praw do emisji CO2, które przez lata oscylowały wokół poziomu ok. 5 euro za tonę. Ale rok temu dramatycznie ruszyły w górę, bo zmniejszyła się podaż uprawnień. W efekcie cena podskoczyła już do 21 euro, a pojawiają się głosy, że do końca roku może być to nawet 25 euro. W dłuższej perspektywie ceny uprawnień mogą sięgnąć 30-40 euro, a nawet 50 euro za tonę. To katastrofalna wiadomość dla polskich grup energetycznych, bo w blisko 80 proc. prąd pochodzi u nas z węgla kamiennego i brunatnego. Rosnące ceny CO2 już uderzają w wyniki finansowe spółek, a kontynuacja tego trendu może spowodować, że produkcja prądu z węgla, przede wszystkim w starych, niskosprawnych blokach, stanie się nieopłacalna i trzeba będzie je zamknąć, aby nie ponosić strat. Widzą to inwestorzy giełdowi, którzy na wyścigi pozbywają się akcji energetycznych spółek. Notowania największych koncernów szorują po dnie, bo inwestorzy nie chcą ryzykować trzymania akcji, skoro ceny CO2 stały się nieprzewidywalne i biją w wyniki.

Jak na razie gospodarstwa domowe nie odczuwają zmian cen prądu w swoich rachunkach, ale to dlatego, że są chronione taryfami zatwierdzanymi przez prezesa Urzędu Regulacji Energetyki. Jednak można się założyć, że spółki energetyczne nie będą miały wyjścia i złożą wnioski taryfowe na 2019 rok zakładające znaczące podwyżki cen prądu. Pytanie co zrobi z tym URE? Pozostawienie cen na niezmienionym poziomie lub niewielka podwyżka uspokoją konsumentów, ale

wpędzą w straty koncerny energetyczne (gospodarstwa domowe zużywają ok. jedną czwartą prądu w Polsce),które będą chciały zapewne przerzucić koszty na przedsiębiorstwa. Z kolei zgoda na wysokie podwyżki taryf będzie miała fatalne skutki, nie tylko dla portfeli Polaków, ale także polityczne. 2019 rok jest bowiem rokiem wyborczym i trudno będzie wytłumaczyć, dlaczego jest „tak źle” z cenami prądu, skoro jest „tak dobrze” z gospodarką. A wyborcy są bardzo wyczuleni na ceny prądu, które zapewne zostaną wykorzystane przez opozycję w walce politycznej pod hasłem „za naszych czasów prąd był tani”. Dlatego decyzja o podwyżkach taryf dla konsumentów będzie w istocie bardzo trudną decyzją polityczną.

W sumie resort energii i rząd prąd „kopnął” z zupełnie nieoczekiwanej strony, bo rynku, gdzie rosną ceny uprawnień do emisji CO2. I jak na złość, nie da się ich obniżyć ustawą przegłosowaną jednej nocy w Sejmie. W ten sposób nasza gospodarka zostaje wystawiona na ogromne ryzyko, którego wspólnym mianownikiem jest kurczowe trzymanie się węgla jako podstawy w miksie energetycznym i uleganie presji lobby węglowego. W tej sytuacji problematyczne stają się decyzje o budowie kolejnych bloków węglowych w Ostrołęce i Puławach. Bo jeśli cena CO2 będzie nadal mocno rosła, to nawet produkcja energii w wysokosprawnych i emitujących mniej zanieczyszczeń blokach stanie się nieopłacalna. W rezultacie może doprowadzić to polityków do przeproszenia się z Odnawialnymi Źródłami Energii (OZE), głównie z wiatrakami, które znajdują się od 2015 r. mocno na cenzurowanym, a także przyśpieszyć decyzję polityczną o budowie elektrowni atomowej, jako jedynego dużego źródła zeroemisyjnego.

Niestety, za prowęglową politykę państwa zapłacimy wszyscy z naszej kieszeni, kiedy zobaczymy rachunki za prąd w 2019 r. i droższe towary na półkach. Tak zawsze kończy się lekceważenie globalnych trendów, które na dłuższą metę wygrywają, a im później politycy się do tego przyznają, tym więcej to kosztuje. Oczywiście za wszystko można obwinić Unię i jej politykę klimatyczną, ale jej zasady są świetne znane od mniej więcej dwóch dekad i był czas, aby się do nich dostosować, czyli dokonać transformacji energetyki.