Energetyka

Plany resortu przedsiębiorczości, aby wprowadzić masową energetykę prosumencką to dobry krok w kierunku gospodarki niskoemisyjnej. Jednak realizacja takiej strategii jest trudna, bo narusza interesy wielkich wytwórców energii i zagraża ich biznesom.

O konieczności rozwoju i zaletach energetyki prosumenckiej w Polsce mówi się od lat, ale kiedy dochodzi do konkretów, to realizacja na szeroką skalę takiej strategii rozwoju energetyki napotyka na szereg przeszkód. Powód jest prosty: jeśli nie wiadomo o co chodzi, chodzi o pieniądze. Wytwarzanie na własny użytek i sprzedaż ewentualnej nadwyżki do ogólnodostępnej sieci dopóki będzie domeną nielicznych, dopóty nie będzie naruszało interesów wielkiej energetyki. Ale jeśli pojawi się nie kilkadziesiąt tysięcy, ale kilka milionów prosumentów, np. indywidualnych gospodarstw rolnych, to może się okazać, że nie wszystkim jest to w smak. Po pierwsze wielcy producenci i dystrybutorzy stracą klientów, a dodatkowo na rynku pojawi się więcej energii, co – zakładając odpowiedni poziom wsparcia dla prosumentów – stanie się konkurencyjnym źródłem. Dlatego pomysł resortu przedsiębiorczości, aby powstała ustawa o OZE w modelu prosumenckim jest godna uwagi i warta dyskusji. Eksperci energetyki od dłuższego  czasu podnoszą argument, że Polska ma zbyt skoncentrowane źródła wytwarzania, czego przykładem są ogromne bloki właśnie budowane (np. w Opolu) lub już ukończone (np. w Kozienicach). Taka koncentracja naraża nas na utratę źródeł energii w wypadku konfliktu, np. cyberwojny lub wojny hybrydowej, więc znacznie bezpieczniejsze są źródła rozproszone, które o wiele trudniej zniszczyć czy wyłączyć. Nadmierna koncentracja ma także negatywny aspekt kosztowy, czyli strat na przesyle, które w Polsce są na wysokim poziomie, gdyż mamy nierównomierny rozkład sił wytwórczych (elektrownie zlokalizowane są głównie na południu kraju). Z tego punktu widzenia rozproszone źródła energii, jak np. fotowoltaika czy małe elektrownie wodne albo biogazownie, są bardziej ekonomiczne i zapewniają wysoki poziom bezpieczeństwa dostaw dla lokalnych odbiorców.

Nie do przeceniania są także zalety związane z problemem smogu, który we znaki daje się nie tylko w dużych miastach, ale także w małych miejscowościach, często o charakterze rolniczym. Przydomowe źródła zeroemisyjne lub niskoemisyjne mogą być wartościową alternatywą dla spalania węgla albo wręcz śmieci.

Jednak prosumencka masowość pozostaje na razie wyłącznie w sferze planów, ponieważ dopóki wielkie firmy energetyczne są własnością państwa, dopóty to państwo nie będzie zainteresowane – regulacyjnie i biznesowo – w rozwoju tej formy energetyki. Zawsze problem będzie tzw. ostatnia mila, czyli podłączenie końcowego odbiorcy. O ile na rynku telekomunikacyjnym dekoncentracja i złamanie siły telekomów było możliwe z korzyścią dla konsumentów (ceny usług komórkowych spadły), o tyle w dostawach prądu to będzie trudne, o ile nie niemożliwe. Powód jest prosty: telekomy były prywatne, i państwo nic na tym nie traciło, a energetyka jest przeważnie państwowa, związana pępowiną polityczną i biznesową.