Energetyka

Gdyby przed rokiem zrobić w rządzie ankietę czym  najbardziej będzie zajmować się w końcówce 2018 roku, to drogi prąd zapewne nie znalazłby się nawet na liście rezerwowej. Prowadzenie polityki energetycznej opartej na węglu zemściło się w błyskawicznym tempie, a nieporadność w rozwiązywaniu tego problemu obnażyła wszystkie słabości rządu i resortu energii.

Wielomiesięczny serial pt. „droga energia” jest przykładem, jak nawet na najwyższym szczeblu politycznym można być kompletnie nieprzygotowanym na sytuację kryzysową, którą samodzielnie się wywołało, bo wzrost cen prądu to przede wszystkim kompilacja drożejących uprawnień do emisji CO2 i węgla. Obydwa czynniki mają wspólny mianownik: uporczywe trzymanie się polityki energetycznej opartej na węglu, który stanowi obecnie ok. 80 proc. miksu. Ktoś powie, że przewidywanie tak gwałtownych wzrostów cen w tych dwóch obszarach, to wróżenie z fusów. Nie do końca. O tym, że Unia z powodów polityki klimatycznej i chęci dekarbonizacji gospodarki zmniejszyła pulę uprawnień CO2 było wiadomo od dawna, tak samo jak to, że rynek surowcowy jest cykliczny i w każdej chwili można się spodziewać odbicia cen – wszak nie na darmo nazywany jest „rynkiem króla i żebraka”. Wreszcie zakwalifikowanie z początkiem 2018 roku praw do emisji CO2 do instrumentów finansowych musiało spowodować zainteresowanie nimi ze strony spekulacyjnych inwestorów instytucjonalnych, bo taka jest natura giełd i resort energii mógł – w razie wątpliwości – zapytać specjalistów z rynku kapitałowego czym to może grozić i jak ewentualnie się zabezpieczyć.

Zamiast tego mieliśmy do czynienia z najbardziej kompromitującą polityką informacyjną w trzyletniej historii rządu, w której zapewnienia, że „ceny prądu nie wzrosną” mieszały się nieudolnymi próbami stworzenia systemu rekompensat, który miał być warty początkowo 1-2 mld zł, a skończyła się licytacja na ok. 5 mld zł. Aż premier tupnął nogą i zmobilizował ministrów z kilku resortów, aby coś wymyślili, bo samodzielnie resort energii sobie nia dawał rady. Stanęło na propozycji obniżki akcyzy i opłaty przejściowej, i niezbędne okazało się ponadplanowe zwołanie Sejmu. Co z tego wszystkiego wyjdzie? Zobaczymy w przyszłym roku, dodajmy roku kluczowych wyborów parlamentarnych. A co, jeśli wysokie ceny prądu będą się utrzymywać także w 2020 r.? Proponowana recepta rządowa jest ważna tylko na przyszły rok. To trochę tak, jak w słynnym stwierdzeniu bohaterki „Przeminęło z wiatrem”: „Pomyślę o tym jutro”.

O tym, jak bardzo bolesne może być niezrozumienie właściwej linii politycznej rządu, która nie zostawia miejsca na grę rynkową, przekonał się prezes Energa Obrót, który stracił stanowisko, bo spółka rozsyłała nowe taryfy, a przedsiębiorcom tłumaczyła, że deklaracje premiera to tylko informacje medialne. W sumie pod koniec roku prąd porządnie kopnął rząd, czego można było się spodziewać już od kilku miesięcy. Jednak rachunek ekonomiczny (czytaj podwyżki cen prądu są obiektywne), jak na razie przegrywa z polityką, która ma zapewnić 17,5 mln odbiorców cenę prądu bez zmian. Na 2019 r. Potem i tak zapłacą. Podwójnie.