Energetyka

Ambitne plany rozwoju przez PGE energetyki wiatrowej na Bałtyku są pozytywnym sygnałem, że koncerny energetyczne i politycy przepraszają się z OZE, bo inaczej nie przestawimy naszej energetyki na źródła zeroemisyjne. Owszem, OZE na morzu to droga inwestycja, ale koszty tej technologii spadają, więc rozsądny jest rozwój energetyki z tego źródła.

Analizując stan i scenariusze rozwoju polskiej energetyki w raporcie Fundacji Przyjazny Kraj „Polska energetyka 2030” z czerwca 2018 roku wskazaliśmy, że dotychczasowe uzależnienie od węgla w miksie energetycznym będzie dobiegać końca. Polityka klimatyczna Unii, wzrost cen praw do emisji CO2, „zero carbon footprint” w strategiach firm, niechęć banków do finansowania, a firm ubezpieczeniowych do ubezpieczania „węglówek”, sprawiają, że nowe inwestycje w bloki węglowe obarczone są dużym ryzykiem, że energia z węgla może być w przyszłości zbyt droga, aby utrzymać konkurencyjność naszej gospodarki i rentowność firm energetycznych.

Jakie technologie powinny wejść w miejsce węgla? Nasi eksperci wskazali wyraźnie, że powinno dojść do konkurencyjności cenowej między technologiami. I to się właśnie dzieje, gdyż spadek cen technologii wiatrowych na lądzie i na morzu zwiększa atrakcyjność tych źródeł energii. Tak bardzo, że do morskich OZE przekonują się nawet niedawno jeszcze sceptyczni eksperci z branży. O potencjalnej atrakcyjności takich projektów świadczy powołanie spółki PGE Baltica, odpowiedzialnej za rozwój morskich farm wiatrowych, która ma ambicję zdobyć jedną czwartą bałtyckiego „tortu” szacowanego na 10 GW. Wejście w morskie OZE wielkich koncernów państwowych to szansa na rozwój tego źródła, ale niezbędne będzie także zdobycie prywatnych partnerów do takich inwestycji.

Najbliższe miesiące i lata przesądzą na ile plany budowy morskich farm zostaną zrealizowane przez firmy kontrolowane przez państwo, a na ile prywatne (Polenergia). Tym bardziej, że resort energii wyraźnie sygnalizował, że chcąc rozwijać OZE trzeba dołożyć się do tradycyjnych źródeł, co dla firm prywatnych może być nie do zaakceptowania. Według opinii ministra energii podczas zeszłorocznego Europejskiego Kongresu Gospodarczego w Katowicach, inwestorzy z OZE powinni wesprzeć państwo w budowie konwencjonalnych źródeł przynajmniej w połowie. Wynikało z tego, że powinny zostać wybudowane bloki konwencjonalne lub atomowe nad morzem, a potem dopiero decyzja o OZE na Bałtyku.

Tymczasem rozwój tego źródła OZE byłby bardzo wskazany biorąc pod uwagę nasze problemy ze wzrostem udziału odnawialnych źródeł w końcowym zużyciu energii. Już teraz wiadomo, że Polska nie spełni unijnych zobowiązań w sprawie udziału OZE w 2020 r. Z Krajowego planu na rzecz energii i klimatu wynika, że przewidywany udział OZE ma wynieść ledwie ok. 13,8 proc., a poziom ok. 15 proc. zostanie osiągnięty dopiero w 2022 roku. Jeśli równolegle doszłoby do odmrożenia projektów lądowych farm, na skutek działań legislacyjnych odwracających skutki tzw.ustawy wiatrakowej, i wdrożenia projektów morskich, to mamy szanse na szybszy wzrost OZE dopiero bliżej 2025-2030 roku. Bo jeśli chodzi o morskie farmy, to z uwagi na ograniczenia prawne i techniczne nie ma możliwości, aby wybudować je w najbliższych latach (pierwsze mogą się pojawić dopiero w 2025 roku). Warto też dodać, że warunkiem koniecznym do budowy farm na Bałtyku jest bardzo kosztowna rozbudowa i modernizacja sieci elektroenergetycznej na wybrzeżu. I to jest drugie wyzwanie finansowe, obok budowy farm.