Energetyka

PKN Orlen chwali się, że ponad 20 firm zgłosiło się do przetargu na koncepcję farm wiatrowych na Bałtyku o mocy nawet 1200 MW i chce wpisać się w plany rozwoju polskiej gospodarki w kierunku rozwiązań niskoemisyjnych. PGE już wcześniej ujawniło plany budowy podobnych farm o mocy 1000 MW. To ważny sygnał dla lobby węglowego, że jego wpływy będą maleć i Warszawa będzie ustępować krok za krokiem wobec Brukseli w sprawie dekarbonizacji.

Choć górnicy w państwowych spółkach węglowych dostają na wyścigi podwyżki i wydaje im się, że węgiel będzie rządzić w polskiej energetyce „do końca świata i o jeden dzień dłużej”, to doniesienia o coraz większym zainteresowaniu państwowych firm OZE powinno dać im dużo do myślenia. Następuje powiem na razie jeszcze mało akcentowane oficjalnie odejście w Polsce od paradygmatu węgla na rzecz OZE oraz atomu. O ile z atomówką nadal nie wiadomo czy zapadnie decyzja polityczna o budowie, to w sprawie OZE wielkie państwowe koncerny wykonują zwykłą  biznesową robotę. Nie ma złudzeń, że nie mogłyby tego robić, gdyby nie zapalono im politycznego zielonego światła, bo energetyka w Polsce to jedna wielka polityka.

Efekt będzie taki, że w kolejnej dekadzie ma szansę popłynąć do nas prąd z morskich farm wiatrowych, co z uwagi na ich wielkość będzie znacząco wpływać na udział OZE w miksie energetycznym. Tym bardziej, że część wysłużonych i nieefektywnych bloków węglowych będzie zamykana, a budowa nowego bloku w Elektrowni Ostrołęka może być – w opinii wielu ekspertów branżowych – ostatnią duża inwestycją w moce węglowe w historii (o ile zostanie rzeczywiście wybudowana). Tę zadziwiającą na pierwszy rzut oka woltę w stosunku do OZE łatwiej zrozumieć, jeśli założymy, że Warszawa musi dogadać się z Brukselą w sprawie celów redukcji emisji CO2, bo otwieranie kolejnego frontu sporu z UE byłoby bardzo nie na rękę rządowi, tym bardziej, że trzeba zgody na pomoc w restrukturyzacji górnictwa węglowego. Powrót OZE do łask może być także podyktowany spadającymi cenami technologii.

Tak mocne zaangażowanie firm państwowych w OZE na Bałtyku będzie też sygnałem dla innych inwestorów, że tym razem regulacje dotyczące tego biznesu będą stabilne, bo przecież państwo państwu krzywdy nie powinno zrobić planując tak wielkie inwestycje. Może to zachęcić prywatnych graczy do wejścia do gry o OZE po raz drugi, choć nadal będą mieli w pamięci niedawne faule popełnione przez ustawodawców oraz państwowe firmy, które podważyły opłacalność inwestycji w OZE i naraziły inwestorów na straty. Można dojść do wniosku, że przez dwa lata OZE niepotrzebnie było zwalczane politycznie, czego efektem jest zrażenie inwestorów do inwestycji w Polsce, a także narażenie na straty banków, które kredytowały takie inwestycje. Na końcu zapłaci za to państwo, a w zasadzie polscy podatnicy, bo są rozgoryczeni zagraniczni inwestorzy, którzy chcą dochodzić swoich praw przed sądami arbitrażowymi, a tam w grę wchodzą ogromne odszkodowania.

W sumie lepiej późno niż wcale zakończyć niewypowiedzianą wojnę państwa z OZE, bo światowa energetyka idzie w tym kierunku, a nie węgla. Czy to się komuś podoba, czy nie: paradygmat węgla w polityce energetycznej odchodzi do lamusa. Nawet jeśli jeszcze przez wiele lat krajowe bloki będą opalane tym surowcem, zapewne w coraz większym stopniu pochodzącym z eksportu.