Energetyka

Pomysł drugiego z rzędu roku zamrożenia cen prądu dla gospodarstw domowych, w postaci rekompensaty, jest kolejnym aktem politycznej „walki o prąd” motywowanej chęcią przypodobania się wyborcom, bez patrzenia na koszty wytwarzania i  potrzeby energetyki.

W tym miesiącu miliony Polaków żyło pytaniem: podniosą ceny prądu czy nie podniosą? Podgrzewane przez media oczekiwanie zostało zaspokojone połowicznie, prezes Urzędu Regulacji Energetyki zatwierdził jedynie taryfę dla Tauronu opiewającą na 12 proc.  podwyżkę, a dla pozostałych trzech kluczowych dostawców odrzucił wnioski. Widać wyraźnie, że władze tych dostawców licytowały poziom cen wysoko, będąc w niekomfortowej sytuacji: z jednej strony presji politycznej w spółkach skarbu państwa, aby prąd był jak najtańszy, a z drugiej dociskani zwykłym rachunkiem ekonomicznym, aby nie sprzedawać swojego towaru poniżej kosztów, bo mogłyby grozić im (oczywiście w przyszłości) zarzuty o działalność na szkodę spółek. Klienci odrzuconej „trójki” będą zatem płacić we taryf… zatwierdzonych pod koniec 2017 roku na 2018. Jednocześnie szef URE zapowiedział, że nadal będzie dyskusja nad wnioskami taryfowymi, ale właśnie poziom ok. 12 proc. wzrostu jest dla niego do zaakceptowania. Czy uda się w końcu wynegocjować nowe taryfy na 2020 r. już podczas trwania roku – zobaczymy. Nie jest niczym nadzwyczajnym, że taka procedura się przeciąga i wnioski nie zyskują aprobaty URE. Można by przejść nad tym do porządku dziennego, uzbrajając się w cierpliwość, gdyby po raz kolejny nie wmieszali się politycy, dorzucają swoje trzy grosze. I powtarzając te same błędy, które rozregulowały w zeszłym roku mozolnie budowany od dwóch dekad rynek energii elektrycznej w Polsce.

Od polityków usłyszeliśmy, że nawet jeśli ceny wzrosną, to odbiorcy indywidualni tego nie odczują, bowiem zostanie wprowadzony system rekompensat. Czyli szykuje nam się powtórka z zamieszaniem z zeszłego roku. Tym bardziej, że jak dowiedzieliśmy się po ostatnim rządzie, to jedynie pomysł, bo żadne prace legislacyjne nie są prowadzone w tym temacie. Czyli mamy końcówkę grudnia, a nadal nic nie wiadomo. Pewne jest tylko jedno, że nie będzie rekompensat dla  przedsiębiorców (były w mijającym roku), więc możemy się spodziewać wzrostu cen towarów i usług, co przełoży się na wyższą inflację przyszłoroczną. Zatem wzrost cen i tak konsumenci odczują, i tak, tyle że – jeśli plan rządowy zostanie zrealizowany – nie zobaczą tego w rachunkach domowych za prąd, tylko na półkach w sklepach, u fryzjera czy u kosmetyczki.

Po jakie licho politycy tak się upierają, aby ceny prądu były zamrożone? Nie ma to żadnego uzasadnienia ekonomicznego, ani zauważalnego znaczenia dla portfeli, bo nawet skala podwyżek przy 12 proc. wzroście to przeciętnie ledwie 9 zł w rachunku miesięcznie, ani tym bardziej dla kondycji finansowej koncernów energetycznych, które potrzebują jak kania dżdżu finansowania dla transformacji energetycznej, nie mówiąc już o ambitnych planach budowy atomówki lub farm wiatrowych na Bałtyku łącznie z infrastrukturą. Zatem jedyne uzasadnienie, ważne z punktu widzenia politycznego, to nie drażnienie wyborców w ostatnich miesiącach blisko dwuletniego cyklu wyborczego. I ta motywacja jest fatalna, bo wszędzie tam, gdzie polityka bierze górę nad rachunkiem ekonomicznym i zdrowym rozsądkiem, dochodzi do potężnych problemów, których rozwiązanie jest kosztowne i czasochłonne. Nie mówiąc już o kompletnym braku merytorycznego przygotowani do dyskusji o tym jak cała operacja rekompensat będzie wyglądać. Tak jest zawsze, gdy światły polityczny pomysł wyprzedza analizy i plan działania. Efekt będzie taki, że i tak przywitamy się z wysokimi cenami prądu jako konsumenci, im później to nastąpi, tym większym będzie zdziwieniem. Ale przecież będzie już po wyborach 2020 r…