Górnictwo

Ostatnie decyzje w sprawach finansowych w Jastrzębskiej Spółce Węglowej dowodzą, że interesy finansowe górników przeważają nad interesami akcjonariuszy, bo potrafili wytargować nagrodę bliską nominalnie wysokości uchwalonej dywidendy.

Problem relacji władzy w spółkach węglowych istnieje od początku transformacji w Polsce. Górnicy przyzwyczaili nas, że potrafią wywrzeć ogromną presję na właściciela, aby postawić na swoim, dodajmy interesie finansowym. O ile jednak w spółkach węglowych, w których jedynym właścicielem jest państwo, to ono ponosi koszty uległości płacowej wobec związków zawodowych, o tyle w spółce publicznej, jaką jest JSW, ciężar ponoszą wszyscy akcjonariusze, szczególnie mniejszościowi. Ale ci ostatni traktowani są jak piąte koło u wozu, bo zawsze zostaną przegłosowani przez skarb państwa, który kontroluje 55 proc. głosów na walnym spółki.

Jednak w tym roku sytuacja wokół JSW jest szczególna, bowiem w spółce doszło do konfliktu między załogą popierającą b. prezesa, a radą nadzorczą i ministrem energii. Doszło wręcz do niesłychanych wydarzeń, bo tylko tak można określić protesty górników w Warszawie i żądania dymisji ministra energii z rządu stworzonego przez partię, która wygrała wybory w 2015 r. otwarcie popierana przez górnicze związki, rozwścieczone planami likwidacji części kopalń przez poprzedni rząd. Wydawało się, że nic nie jest w stanie podważyć tego polityczno- związkowego sojuszu, ponieważ tzw. strona społeczna dostawała od państwowego wszystko, co chciała, oczywiście po tzw. trudnych negocjacjach. Jednak kiedy związkowcy zaczęli podejrzewać, że fundusz stabilizacyjny JSW może zostać wykorzystany na budowę bloku węglowego w Ostrołęce (czemu zresztą resort energii stanowczo zaprzecza), skończyło się na widowiskowym konflikcie, z finałem w postaci odwołania przez radę nadzorczą prezesa popieranego przez załogę, której przedstawiciele nie dość, że narobili wstydu ministrowi energii w Warszawie, to jeszcze zagrozili, że za kilka dni będą protestować podczas konwencji partii rządzącej w Katowicach. Byłaby to tak naprawdę kompromitacji polityczna obecnego rządu, która mogłaby wywrzeć fatalne wrażenie na Śląsku, gdzie mieszka cztery miliony wyborców, których głosy są bardzo cenne. I oto stał się „cud”. Protest został odwołany, a zupełnym zbiegiem okoliczności prawie w tym samym czasie górnicy otrzymali… dodatkową nagrodę. I to nie byle jaką, bo z kasy spółki zostanie im wypłacone 163 mln zł. Trudno ekonomicznie uzasadnić jej wypłatę, poza chęcią załagodzenia nastrojów i utrzymania tzw. spokoju społecznego w spółce, szczególnie po nerwowym okresie związanym z odwołaniem b.prezesa i konflikcie z ministrem energii.

Skalę uległości władz JSW wobec żądań tzw. strony społecznej widać szczególnie po nominalnym porównaniu nagrody dla pracowników z nagrodą dla akcjonariuszy, bo tak również można w uproszczeniu określić dywidendę. Otóż na walnym uchwalono, że na ten cel pójdzie jedynie blisko 201 mln zł z grubo ponad miliardowego zysku spółki za zeszły rok. To zaledwie 1,71 zł (brutto) na akcję, czyli znacznie mniej niż spółka płaciła w tłustych latach, gdy ceny węgla koksującego również były na wysokim poziomie. Lwią część zysku spółka zatrzymała sobie w zapasie. Wynika z tego, że znacznie bardziej opłaca się fedrować w kopalni niż posiadać górnicze akcje, bo dysponując siłą związków zawodowych łatwo wydrzeć ogromną kasę na nagrody. Takiej siły przekonywania nie mają niestety akcjonariusze mniejszościowi, którzy trzymają akcje JSW. Ich interes jest stawiany zawsze na trzecim miejscu, po państwie i załodze. Wszak nie przyjadą protestować do Warszawy, nie zażądają spotkania z premierem, nie rzucą pomysłu, aby zabrać z resoru energii nadzoru nad spółką do innego resortu. Jedyne co mogą zrobić, to głosować nogami, czyli pozbywać się akcji, skoro nikt tak naprawdę się z nimi nie liczy. W skali roku akcje JSW straciły na wartości 41 proc. Inwestorzy mniejszościowi zawsze odwracają się plecami do spółek, w których związki zawodowe i wielka polityka góruje nad rachunkiem ekonomicznym i traktowani są jak właściciele drugiej kategorii, a jedyne co im pozostaje, to zainwestować swoje pieniądze w innym miejscu, niekoniecznie zresztą w Polsce.