Górnictwo

Tory blokowane przez związkowców, sztab protestacyjno-strajkowy w Polskiej Grupie Górniczej – tak kończy się kilkuletni flirt lobby węglowego z państwem, które jako właściciel nie zrestrukturyzowało branży i kupowało spokój, i poparcie, podwyżkami.

W kopalniach zrobiło się gorąco o kilka miesięcy wcześniej niż chcieliby tego politycy partii rządzącej. Wiele wskazuje na to, że nie uda się utrzymać tzw. spokoju społecznego na Śląsku do wyborów prezydenckich, a wściekłość i rozczarowanie popchną górników do radykalnych działań. Pierwsze oznaki już mamy – związkowcy zablokowali tory prowadzące do Elektrowni Łaziska, aby – w ich przekonaniu – zablokować import rosyjskiego węgla. Na nic zdają się zapewnienia właściciela, że nie spalany jest tam żaden „ruski węgiel”, tylko z polskich kopalń. Górnicy i tak wiedzą swoje, patrząc na piętrzące się zwały niesprzedanego węgla. Ale problem z milionami ton węgla, który leży na zwałach, to nie tylko import, ale także wiele innych czynników – często obiektywnych – o których załogi kopalń po prostu nie chcą słyszeć. Wyjdźmy od spraw klimatycznych – rekordowo ciepła zima powoduje, że elektrociepłownie nie odbierają węgla, bo po prostu nie potrzebują go tak dużo spalać,  skoro ludzie nie grzeją w domach. Z tego samego powodu mniej sprzedaje się surowca także na potrzeby indywidualnego ogrzewania. Do tego pieców węglowych jest coraz mniej, bo powstają coraz to nowe programy dopłat na wymiany kopciuchów, a najbardziej zagrożone smogiem miasta (Kraków) wprowadzają zupełny zakaz palenia węglem i drewnem. Zatem zarówno zmiany klimatyczne, jak  i wzrost świadomości ekologicznej w społeczeństwie biją w interesy branży.

Z powodu kurczowego trzymania się węgla mamy najdroższą energię spośród naszych unijnych sąsiadów. Utrzymujące się na wysokim poziomie ceny uprawnień do emisji CO2 powodują, że krajowy prąd z węgla – kamiennego i brunatnego – przegrywa konkurencję cenową z prądem importowanym (z grubsza o 20 proc.). Dlatego nie ma co się dziwić, że kto może kupić tańszy prąd zagraniczny, to tak postępuje – w efekcie w zeszłym roku mieliśmy olbrzymi wzrost importu prądu i pod tym względem pobiliśmy rekord wszech czasów. Różnice w cenach to kolejna rzecz, o której górnicy nie chcą słyszeć, bo ignorują czysty rachunek ekonomiczny. Polski węgiel jest drogi, bo wydobywa się go w coraz trudniejszych warunkach geologicznych, a w szybkim tempie rosną płace przy spadku wydajności. Górnicy nie chcą słyszeć, że powinni bardziej efektywnie pracować, zgodzić się na zmiany w systemie pracy i wynagrodzeń, bo bez tego wiele kopalń długo rynkowo nie pociągnie. Zamiast tego, przez ostatnie lata utrzymywany był za wszelką cenę status quo, którego celem jest nie tylko ochrona przywilejów płacowych – nieznanych w innych branżach, szczególnie w firmach prywatnych – lecz także próby wyszarpania kolejnych podwyżek. Taka jest istota sporu płacowego w PGG, gdzie nie ma porozumienia nawet z udziałem mediatora, a na światło dzienne wychodzą kolejne dane, które świadczą, że w ostatnich trzech latach płace znacząco przekroczyły tam założenia przy tworzeniu PGG. Mimo to górnicy chcą tam 12 proc. wzrostu wynagrodzeń (przy inflacji rocznej 3,4 proc. i średnim tempie wzrostu płac ok. 7 proc.) i nie chcą słyszeć, że po prostu nie ma to pieniędzy, a warunkiem przeznaczenia jakichkolwiek pieniędzy na wzrost płac jest wypracowanie zysku.

Kilkuletni flirt władzy politycznej z lobby węglowym i przyzwolenie, aby zaspokajać żądania płacowe właśnie się skończył. Spadek cen węgla kamiennego na rynkach międzynarodowych (ARA) poniżej 55 dol. za tonę jest w praktyce wyrokiem dla wielu krajowych kopalń. Niestety, kilka tłustych lat, kiedy ceny węgla dochodziły do 100 dol. za tonę, zostało zmarnowanych, bo nie zrestrukturyzowano branży, a zyski w dużej mierze zostały przejedzone. W ten sposób górnictwo może po raz kolejny znaleźć się na przepaścią finansową, i cały plan ratunkowy za grube miliardy złotych, okaże się kolejnym chybionymi pomysłem, którego motywy i wykonanie było podporządkowane celom politycznym, a nie ekonomicznym, bo na Śląsku liczyły się cztery miliony głosów wyborców. Gdy tylko zakończy się cykl wyborczy w Polsce, prawdopodobnie będą musiały zostać podjęte bardzo trudne decyzje polityczne dla branży, łącznie z zamykaniem kopalń, i wybuchnie otwarty konflikt między rządem i górnikami.