Koniunktura gospodarcza

Polacy poszli do urn wyborczych po trzech latach świetnej koniunktury gospodarczej, której szczyt prawdopodobnie już za nami. Za rok mogą zagłosować przy słabnącym tempie PKB, droższym prądzie i wyższej inflacji. A jeśli pojawią się w gospodarce światowej, w szczególności w strefie euro, turbulencje, to rząd może mieć poważne problemy polityczne, gdyż stan gospodarki zamiast wspierać, będzie mu ciążyć.

Można powiedzieć, że ostatnie trzy lata to był okres miodowy dla rządzącego obozu, któremu wyjątkowo sprzyjała światowa koniunktura gospodarcza. Uszczelnienie VAT pozwoliło na realizowanie drogich transferów socjalnych bez rozwalenie budżetu, a płynące szerokim strumieniem środki unijne podtrzymywały inwestycje pomimo powściągliwości prywatnych firm. Bezrobocie spadło do rekordowo niskiego poziomu 5,8 proc., liczba zarejestrowanych bezrobotnych znalazła się poniżej miliona, a problem ze znalezieniem chętnych do pracy spowodował, że gospodarka z otwartymi rękoma przyjęła kilkaset tysięcy pracowników, przede wszystkim z Ukrainy. Wydawałoby się, że tak znakomita koniunktura gospodarcza będzie argumentem, aby przekonać wyborców do rządzącego obozu i zapewnić mu solidny sukces w wyborach samorządowych. Jednak rządzący odnieśli tylko połowiczny sukces: wygrali, ale nie było to przygniatające zwycięstwo, proporcjonalne do akcentowanych sukcesów gospodarczych. Skoro mimo tak dobrej kondycji budżetu i gospodarki nie poszedł za tym bardziej zdecydowany ruch wyborczy, to warto się zastanowić co będzie, kiedy gospodarczo będzie gorzej.

A że gospodarka spowolni nie mają złudzeń ekonomiści, którzy różnią się tylko w szacunkach skali spowolnienia. Mniejsze tempo wzrostu PKB, ale nadal rzędu 3,5-4,5 proc., co prawda nadal będzie bardzo  dobrym wynikiem, ale zarówno firmy, jak i konsumenci odczują spadek tempa. Zatem najbliższe miesiące będą zdeterminowane walką rządu o utrzymanie jak najwyższego wzrostu PKB, ponieważ optymizm konsumencki wyborców jest wyśrubowany i ewentualne rozczarowanie może mieć swój skutek przy urnach. Utrzymanie wysokiego tempa PKB i maksymalizacja wpływów  podatkowych są kluczowe dla zdolności państwa do wypłaty najwyższych w historii transferów socjalnych, a także realizacji bardzo drogich inwestycji infrastrukturalnych, od których w przedwyborczych deklaracjach aż się roiło. Nie wszystkie są wspierane przez środki unijne, które wcale nie ograniczają się do finansowania „chodników”.

Po trzyletnim okresie miodowym polityki z gospodarką za rogiem aż roi się od niebezpieczeństw, zarówno wewnętrznych jak i zewnętrznych. Na naszym podwórku szalenie ważnym problem są rosnące ceny prądu, które w końcu przestały być wypierane przez rządzących i resort energii pracuje nad pakietem osłonowym dla gospodarstw domowych oraz przedsiębiorców. Jednak nawet jeśli rachunki za prąd wzrosną niewiele, albo zostaną zrekompensowane, to znajdą swoje odbicie w cenach towarów i usług. A to przełoży się na inflację. Politycy mogą wmawiać do woli, że coś będzie „tanie”, ale konsument w sklepie widzi doskonale co i ile podrożało. I zaczyna się pytać: dlaczego jest drożej? Dlatego ceny prądu w najbliższych miesiącach będą coraz bardziej gorącym tematem politycznym. A co za tym idzie inflacja i ewentualne podwyższenie stóp procentowych przez Radę Polityki Pieniężnej. Co prawda stopy mają pozostać na niezmienionym poziomie przez cały 2019 r., a może i dłużej, ale zaczynają pojawiać się głosy, i to z samej RPP, że być może będzie potrzebna wcześniejsza interwencja w tej kwestii. Na pewno taki kassandryczny scenariusz przyśpieszyłyby kłopoty światowej gospodarki, wywołane narastającą wojną handlową USA kontra reszta świata, albo kolejną falą kryzysu w strefie euro, gdzie Włochy podkładają właśnie minę pod wspólną walutę. Na to wszystko nakładają się podwyżki stóp procentowych w USA, które przekierowują ogromne strumienie kapitału do Ameryki, i prezydent Trump może być wściekły na Fed za droższy kredyt, ale poza tym nic nie może zrobić. Jeśli na świecie stopy nadal będą rosnąc, to w  strefie euro posypią się rentowności obligacji, co przełoży się zarówno na wzrost kosztów obsługi polskiego długu, jak i osłabienie złotego, a także wymusi podwyżkę stóp procentowych. Wyborcy, „potraktowani” w krótkim czasie zarówno droższym prądem, jak i droższym kredytem mogą przy urnach wyborczych dać upust swojemu niezadowoleniu, bo trudno będzie im zaakceptować, że okres miodowy już się skończył.