Polityka gospodarcza

Przejęcie przez PFR od prywatyzacyjnego inwestora Polskich Kolei Linowych to kolejny sygnał o postępującej nacjonalizacji gospodarki. Transakcja wygląda zupełnie jak polubowne rozwiązanie sporu, który mógł trafić do międzynarodowego arbitrażu. To kolejny przykład, że prywatny właściciel wolał się posunąć na ławce niż zaryzykować wojnę z państwem.

Oficjalnie z transakcji wszyscy są zadowoleni, choć nie znamy jej warunków finansowych. Prywatny fundusz zapłacił za udziały w spółce pięć lat temu grube miliony, swoje też zainwestował, więc trudno oczekiwać, żeby wycofał się ze stratą. Stawką w negocjacjach nie była tylko cena, bo sprawa prywatyzacji PKL od początku miała silne zabarwienie polityczne, gdyż krytykowana była przez ówczesną opozycję, a odkręcenie tej transakcji było stawiane za punkt honoru po objęciu władzy. I stało się. PKL wróciły w polskie ręce, ale oczyszczając transakcję z elementów biznesowych, warto zastanowić się jaki to sygnał dla gospodarki i prywatnych inwestorów, także zagranicznych. Po „odbiciu” PKL jasno widać, że mało który inwestor ryzykuje pojedynkowanie się z państwem, które jeśli chce, to i tak dopnie swego.

Prywatyzacja PKL była – obok PKP Energetyka – jedną z najbardziej krytykowanych politycznie przez ówczesną opozycję. Jednak prywatny inwestor kupił, zapłacił, stał się właścicielem. Podważenie transakcji prywatyzacyjnej, zwłaszcza z udziałem zagranicznych inwestorów, to karkołomne zadanie. Inwestorzy wiedzą jak zabezpieczać się w takich przypadkach dzięki np. zagranicznym sądom arbitrażowym. Świetnie pokazało to Eureko w sporze prywatyzacyjnym o PZU. Polsce groziło wielomiliardowe odszkodowanie, więc w końcu obydwie strony dogadały się w sprawie dezinwestycji, która przyniosła Eureko kolosalne kwoty, a PZU zostało zrepolonizowane, choć przez poprzednią koalicję. Bo gdy inwestora nie sposób usunąć (czytaj w jakikolwiek sposób nielegalnie wywłaszczyć), pozostaje tylko usiąść do stołu negocjacji i porozmawiać o pieniądzach. Państwo odzyskuje to, co politycznie obiecało, inwestor wychodzi z honorem, czyli z pieniędzmi, które może zainwestować w innym miejscu.

Sęk w tym, że historia PKL musi wzbudzić niepokój wśród inwestorów, którzy cokolwiek kupili w Polsce od państwa, a szczególnie za rządów poprzedniej koalicji PO-PSL. Bowiem jeśli udała się renacjonalizacji kolejek górskich, może zachęcić to rządzących do podobnych operacji w innych sektorach, nie tylko tam, gdzie państwo się już mocno osadziło (energetyka, finanse), ale także np. w mediach. Sytuacja, w której apetyt państwa na właścicielskie kontrolowanie coraz to nowych sektorów gospodarki jest jednym z powodów, dla którego kuleją inwestycje firm prywatnych. Potencjalne ryzyko zderzenia się z interesami państwa sprawia, że mogą stronić od robienia interesów nad Wisłą i szukać innych miejsc, gdzie państwo nie jest tak ekspansywne w swojej polityce gospodarczej. Dlatego transakcja odkupienia PKL daleko wykracza poza aspekt czysto biznesowy, bo wpływa i na klimat inwestycyjny, i na relacje między prywatnym sektorem a publicznym, gdzie brakuje zaufania. Doszliśmy do momentu, kiedy stwierdzenie „państwo ma zawsze rację” zaczyna być z tyłu głowy każdego krajowego przedsiębiorcy i zagranicznego inwestora. Nawet w sytuacjach, gdy racji nie ma i za jego pomyłkę zapłacą na końcu podatnicy.