Polityka monetarna

Podwyżki stóp procentowych przez banki centralne w Wielkiej Brytanii i Czechach to poważne sygnały, że kończy się na świecie czas rekordowo taniego kredytu. Będzie to miało rosnący wpływ na polską gospodarkę, gdzie RPP uporczywie trzyma się niskich stóp.

Kryzys finansowy w USA, a potem kryzys zadłużeniowy w Europie grożący rozpadem strefy euro sprawiły, że banki centralne zawiesiły na kołku ostrożnościową politykę monetarną i obniżyły stopy procentowe jak tylko się da, nie bacząc na przyszłą inflację. Jednak obydwa kryzysy wytraciły swoją moc i bankierzy mają już coraz mniej motywacji, aby trzymać stopy na rekordowo niskim poziomie, albo dodrukowywać pieniędzy, byle napędzić gospodarkę. Tym bardziej, że inflacja zaczyna iść w górę.

W Stanach Zjednoczonych bank centralny Fed już zabrał się za pierwsze podwyżki stóp i odkręcanie „luzowania ilościowego”, i ta polityka zapewne przyśpieszy po zmianie na fotelu szefa banku. Bank Anglii postanowił podnieść cenę kredytu w odpowiedzi na turbulencje związane z Brexitem i 3 proc. inflację, a Czesi, którzy od ponad dwóch dekad prowadzą roztropną politykę monetarną, już po raz drugi w tym roku podnieśli stopy. Co ciekawe, mają wskaźniki zbliżone do naszych (wzrost PKB może w tym roku sięgnąć 4,5 proc., a inflacja 2,2 proc.).  Pierwsza decyzja Czechów o podniesieniu ceny kredytu z sierpnia tego roku była pierwszą taką operacją w pokryzysowej Europie i ważnym sygnałem dla rynków.

Decyzje bankierów z Wielkiej Brytanii i Czech powinny dać wiele do myślenia tym, którzy uporczywie trzymają się niskiej ceny kredytu. Po pierwsze pojawiające się różnice w stopach powodują przepływ kapitału tam, gdzie stopy są wyższe. W naturalny sposób zwiększa to ryzyko odpływu kapitału z tych gospodarek, które trzymają niskie stopy, co musi odbić się na wartości walut, bowiem inwestorzy sprzedają obligacje, wymieniają lokalne waluty i ruszają w poszukiwaniu większych zysków na inne rynki.

Ale jeszcze większym zagrożeniem może być przegapienie momentu, kiedy jeszcze łatwo jest utrzymać inflację w ryzach. O to niestety nie trudno, bo tani kredyt może być używany jako  instrument polityczny, szczególnie jeśli zbliżają się wybory, co od 2018 r. do 2020 r. kilkakrotnie czeka Polskę. Politycy zdają  sobie sprawę, że wyborca, który dostaje do spłaty wyższą ratę kredytu z powodu zmiany stóp procentowych, to niezadowolony wyborca, nawet jeśli jest beneficjentem socjalnym np. programu 500+.

Mimo, że ewidentnie Europa zaczyna wchodzić w okres wyższych stóp procentowych, w Polsce na szczytach władz monetarnych można usłyszeć, że stopy powinny zostać utrzymane na niezmienionym, rekordowo niskim poziomie, nawet aż do końca 2018 r. Co prawda tworzy się w RPP frakcja opowiadająca się za szybszymi podwyżkami, ale poza słownymi deklaracjami, trzeba jeszcze podjąć konkretne decyzje, aby stopy ruszyć. Tymczasem wiedźma inflacji nie śpi i w ostatnich miesiącach jej wzrost zburzył spokój analityków. Oby kreatorzy polityki pieniężnej nie obudzili się jako ostatni, bo może to skutkować nawet skokową podwyżką, co w ostatnich dekadach już przerabialiśmy.