Polityka monetarna

Krajowi i zagraniczni analitycy są mocno zaskoczeni, że według wstępnych przewidywań GUS inflacja w listopadzie mogła podskoczyć do 2,5 proc. Ale to nie powinno dziwić, biorąc pod uwagę pęd do konsumpcji i galopujący wzrost płac. Dlatego stopy procentowe powinny zacząć rosnąć, zanim będzie za późno.

Trudno jest zaakceptować, że mamy inflację, i to szybko rosnącą, skoro nie tak dawno przez długich 27 miesięcy mieliśmy deflację i zdążyliśmy się przyzwyczaić, że w powszechnym odczuciu jeśli ceny nie spadają, to przynajmniej są stabilne. Szczególnie jeśli chodzi o indywidualną konsumpcję. Tymczasem ten rok przyniósł kilka „mini wstrząsów” inflacyjnych, które odczuł na własnej skórze każdy robiący zakupy, także w dyskontach. Skokowy wzrost ceny masła dla całej gospodarki nie miał żadnego znaczenia, ale dla świadomości inflacyjnej konsumentów i owszem. Otóż okazało się, że po ponad ćwierć wieku od początku gospodarki wolnorynkowej jedno z poszukiwanych dóbr może nie tylko nagle szokująco podrożeć, ale także może go po prostu na półkach brakować. Za chwilę pojawił się drugi „mini wstrząs” w postaci jajek i w zbiorowej świadomości wrócił lęk przed inflacją.

Tymczasem sternicy polskiej polityki monetarnej zdawali i nadal zdają się nie dostrzegać, że robi się drogo. I twardo obstają, na czele z prezesem NBP, że stóp procentowych w 2018 r. nie należy podnosić. Tyle, że takie zaklinanie monetarnej rzeczywistości jeszcze nikomu na dobre nie wyszło. Jeśli hydra inflacji podnosi łeb, to trzeba zdecydowanych działań, aby ją poskromić. Dlatego podwyżki stóp procentowych są nieuniknione już w 2018 r., bo o ile obecnie jeszcze inflację można okiełznać, to za rok przy zaniechaniu w tym zakresie może być to zadanie o wiele trudniejsze. Tym bardziej, że stopy procentowe mamy na najniższym w historii poziomie, co zaczyna powodować wiele nierównowag w gospodarce. Wśród oszczędzających na lokatach bankowych można usłyszeć, że depozyty dają tyle zysku, co kot napłakał, a odejmując od tego jeszcze podatek Belki, to pieniędzy w bankach trzymać się nie opłaca. Co to powoduje? Przykładowo przesunięcie części kapitału na rynek nieruchomości, gdzie nigdy w historii deweloperzy nie budowali i sprzedawali tak dużo, i to dodajmy najczęściej za gotówkę, czyli w uproszczeniu za pieniądze wycofywane z lokat. To, że banki płacą nominalnie mniej niż wynosi stopa inflacji oznacza, że realnie lokaty nie dają podstawowej korzyści, jaką jest ochrona oszczędności przed inflacją.

A jeśli ktoś nadal mówi, że nie wiadomo skąd wzięła się w Polsce inflacja przekraczająca szacunki analityków nawet z bardzo renomowanych zagranicznych banków, to polecam wizytę w sklepach. Do tego można dołożyć rozmowy z przedsiębiorcami, którzy na wyścigi muszą podnosić pracownikom pensje, szczególnie tym najmniej zarabiającym. Prawda jest taka, że na rynek wlewa się ogromny strumień pieniądza z największych w historii transferów socjalnych (w tym roku czterokrotnie wyższych niż w poprzednim) oraz podwyżek płac, plus kapitał uwolniony z oszczędności.

Problemem w podjęciu decyzji o nieuchronnej podwyżce stóp procentowych może być kalkulacja polityczna. Otóż droższy kredyt w roku wyborczym może być trudny do przełknięcia dla wyborców, szczególnie zadłużonych w bankach. Ale taką cenę warto zapłacić, aby trzymać inflację w ryzach.