Programy pomocowe

Orzeczenie niemieckiego Trybunału Konstytucyjnego kwestionujące decyzje Europejskiego Banku Centralnego o skupie obligacji państw strefy euro ma znacznie szerszy kontekst, bo otwiera dyskusję o granicach działań każdego banku centralnego, który wymyślił sposoby obchodzenia zakazu finansowania deficytu państwa i na potęgę drukuje pieniądze.

Niemieckie orzeczenie jest odpryskiem praktyki EBC, który w ostatnich latach prowadził na wielką skalę skup  obligacji państw strefy euro, szczególnie tych, które mają problem z zadłużeniem. EBC, jako pożyczkodawca ostatniej instancji, wszedł na rynek długu podczas kryzysu zadłużeniowego wywołanego bankructwem Grecji w 2010 r. Kryzys rozlał się na całą strefe euro, rentowności obligacji kolejnych państw szły dynamicznie w górę, co zmuszało je do szukania pomocy finansowej, bo nie były w stanie obsługiwać zadłużenia. Taki los spotkał Grecję, Portugalię i Irlandię. Lecz gdy latem 2012 roku nad finansową przepaścią stanęły takie potęgi gospodarcze jak Włochy i Hiszpania (ich rentowności doszły do „progu bólu” – 7 proc.), i strefie euro groził rozpad, bank centralny zadeklarował, że podejmie wszystkie niezbędne środki, aby uratować sytuację. I rozpoczął na rynku wtórnym skupowanie obligacji zadłużonych państw, co faktycznie uratowało je przed prawdopodobnym bankructwem. Rentowności poszły w dół, skoro na rynku pojawił się tak potężny gracz jak bank centralny z praktycznie nieograniczonymi możliwościami finansowymi. Choć ówczesna interwencja EBC powszechnie uznawana jest za najważniejszy krok do ocalenia strefy euro, to już wtedy budzała ona wiele kontrowersji, szczególnie w Niemczech. Chodzi o to, że traktaty unijne zabraniają bankowi centralnemu finansowania deficytów państw i nie brakowało głosów (m.in. Bundesbanku), że przekroczone zostały jego kompetencje. Wówczas jednak liczyło się to, że strefa euro, która jest dziełem przede wszystkim politycznym, a nie ekonomicznym, przetrwała. Jednak kryzys w strefie euro był tak silny, a gospodarka tak słaba, że coś, co powinno być jednorazowym działaniem weszło bankierom w krew. EBC ogłaszał kolejne programy skupu obligacji i udzielania super tanich pożyczek bankom, co zupełnie zdjęło z polityków obowiązek przeprowadzenia reform fiskalnych. Bo skoro bank centralny cały czas jest gotowy skupować rządowe obligacje, co z tego, że okrężną drogą na rynku wtórnym, to po przejmować się reformami – można spokojnie żyć na tani kredyt i utrzymać wyborców.

Przez lata kryzysu w strefie euro politycy nauczyli się, że można nic sobie nie robić z zakazu finansowania państw przez bank centralny. Dopiero teraz taka praktyka działania EBC została podważona przez niemiecki Trybunał Konstytucyjny. Jak będzie finał tej sprawy zobaczymy, ale już sam fakt takiego orzeczenia rodzi bardzo wiele reperkusji w debacie na temat granic działań banków centralnych oraz ich praktyki omijania ograniczeń, jakie nakładają na nie przepisy prawa.

Również w Polsce, z powodu zaangażowania NBP w walkę ze skutkami kryzysu gospodarczego, mamy sytuację, w której bank centralny rozpoczął naśladowanie innych banków: od obniżki stóp procentowych właśnie po skup obligacji, który stał się faktycznym narzędziem polityki fiskalnej. Od kilku tygodni NBP skupuje obligacje rządowe od banków, co jest uzasadniane argumentem płynnościowym dla sektora bankowego i powstrzymaniem wzrostu rentowności długu państwa. Jednak NBP może także skupować dług gwarantowany przez skarb państwa, co otwiera drogę do skupowania obligacji wyemitowanych np. przez PFR i BGK w ramach tarczy antykryzysowej. Tyle, że z Konstytucji RP wynika, że bank centralny nie może finansować deficytu państwa. I na to jest sposób. NBP nie skupuje obligacji na rynku pierwotnym bezpośrednio od Ministerstwa Finansów, tylko na rynku wtórnym od banków (także tych kontrolowanych przez skarb państwa). W ten sposób faktycznie staje się właścicielem długu publicznego i w zakamuflowany sposób monetyzuje coraz większy dług. Banki pełnią rolę pośrednika w łańcuchu finansowym, gdzie na początku jest resort finansów, a na końcu bank centralny. Taką praktykę powszechnie na świecie określa się mianem „dodruku pieniądza”. W dobie kryzysu, głosy wytykające niezgodność takiego działania z prawem są oczywiście pomijane, bo hołduje się zasadzie, że cel – walka z kryzysem – uświęca środki. Jednak przykład Niemiec wskazuje, że po pewnym czasie może przyjść refleksja, także prawna, że taka działalność jest jednak przekroczeniem mandatu banku centralnego, który choć nie kupuje obligacji bezpośrednio od rządu, to w finalnym rozrachunku dostarcza mu pieniądze, bo wykorzystuje do tego rynek wtórny i banki. Kontynuowanie takiej polityki może doprowadzić polityków do przekonania, że mogą sobie na wiele pozwolić, nie tylko w zakresie walki z kryzysem, skoro skarbiec banku centralnego stoi otworem. Skutki zaś mogą prowadzić do wybuchu inflacji, a  także mocnego spadku wartości złotego, ponieważ dodruk pieniądza w rozwijającej się gospodarce to nie to samo, co w dojrzałej, jak np. USA, a nasza waluta nie jest żadną rezerwową, tylko lokalną walutą zależącą od decyzji inwestorów zagranicznych.