Rynek kapitałowy

Stowarzyszenie Inwestorów Indywidualnych słusznie upomniało się o prawa akcjonariuszy poszkodowanych w aferze GetBack, których straty i nadużyte zaufanie pozostają w cieniu obligatariuszy.

Analizując przez ostatnie miesiące próby przeciwdziałania skutkom afery GetBack można odnieść wrażenie, że była to spółka, która na rynku kapitałowym pozyskiwała wyłącznie środki na działalność poprzez emisje feralnych obligacji korporacyjnych. Szczytem takiego podejścia jest pomysł utworzenia specjalnego funduszu, z którego mogłyby korzystać – także w przyszłości – ofiary obligacyjnych nadużyć. Dlatego warto zadać w tym miejscu fundamentalne pytanie: a co z akcjami? Czy akcjonariusze są gorszą kategorią poszkodowanych od obligatariuszy, na których koncentruje się uwaga medialna oraz organów administracyjnych i śledczych? Czy tylko wobec nich obowiązuje zasada „widziały gały, co brały”, bo jest przecież podwyższone ryzyko związane z inwestowaniem w akcje? Nic bardziej mylnego. Warto przypomnieć „oczywistą oczywistość” jak mawia polityczny klasyk, że tak akcje, jak i obligacje, to papiery wartościowe, tyle że różnego rodzaju. Ich emitowanie i sprzedaż rodzi po stronie emitenta odpowiedzialność jeśli dochodzi do przekrętu. Ale nie tylko na nim, bo żyjemy na rynku mocno regulowanym, dlatego dopuszczenie do obrotu publicznego trefnego emitenta, który pozyskuje od inwestorów pieniądze na wiele sposobów, obciąża także regulatora.

Ktoś może powiedzieć, że poszkodowanych obligatariuszy GetBack jest być może więcej i na większą nominalnie kwotę, więc naturalne jest, że to właśnie na nich koncentruje się uwaga i próby złagodzenia skutków finansowych fatalnej inwestycji. Jednak w wypadku GetBack straty posiadaczy akcji są także ogromne. Co więcej, kupowali oni akcje nie w emisjach niepublicznych jak upychano obligacje, lecz w wielkiej ofercie publicznej, w świetle kamer i z pieczątką Komisji Nadzoru Finansowego: „wszystko jest w porządku”. Kilka liczb. GetBack zadebiutował na warszawskiej giełdzie 17 lipca 2017 r. po ofercie publicznej wartej aż 740 mln zł, co stawiało ją w gronie jednej z największych w ostatnim okresie. Akcje były sprzedawane po 18,50 zł, i to nie tylko te istniejące, ale także nowe, z których kasa powinna pójść na nabywanie portfeli wierzytelności, czyli podstawowy biznes. Takie „świeże” papiery były warte aż 370 mln zł. Tu dochodzimy do grupy inwestorów indywidualnych, podobnie jak przy obligacjach, poszkodowanej w wyniku zakupu akcji w IPO. Drobni inwestorzy nabyli 3 mln akcji za 55 mln zł. Nie mieli wpływu na to, po ile kupili papiery, bo to instytucje decydowały o cenie ostatecznej w procesie book-buildingu, a warto przypomnieć, że widełki były ustawione między 18,50 zł a 27 zł. Czyli GetBack miał znacznie wyżej ustawiony apetyt na kasę, ale inwestorzy instytucjonalni z sobie tylko znanych powodów nie chcieli przepłacać (bali się jednak czegoś?) i stanęło na cenie minimalnej. Wyceny spółki przed IPO sporządzone przez czołowe domy maklerskie wahały się od 2,5 do nawet 4 mld zł.

Dlatego uważam, że umniejszanie uwagi poświęcanej interesom i stratom inwestorów indywidualnych jest niedopuszczalne, bo godzi w cały rynek kapitałowy i sprzyja zaniechaniu samodzielnych inwestycji na giełdzie. A stąd tylko krok do dalszego spadku płynności obrotu, bez której giełda obumrze.

Dlatego tak ważne jest głośne upomnienie się SII o prawa i interesy akcjonariuszy GetBack, aby także oni mogli dochodzić naprawienia szkody lub zadośćuczynienia. SII podkreśla, że przed wybuchem afery wartość papierów windykatora na rachunkach drobnych akcjonariuszy była ponad miliard złotych. „Dziś jest to tylko ułamek tej wartości” – pisze SII. Inicjatywa, aby przygotować listę akcjonariuszy pokrzywdzonych w aferze GetBack to ważny krok, aby winni ponieśli zasłużone konsekwencje nie tylko w stosunku do obligatariuszy.