Rynek kapitałowy

Nie ma już śladu po euforii wywołanej sesyjnym rekordem obrotów wszech czasów na GPW w związku z realokacją funduszy po awansie Polski do rynków rozwiniętych FTSE Russell. Październikowy zjazd obrotów o jedną piątą rok do roku nie wskazuje, aby pojawili się u nas nowi inwestorzy, a wręcz przeciwnie.

A miało być tak pięknie. Przypomnijmy, że 24 września Polska, po kilku latach w poczekalni, znalazła się oficjalnie w gronie 25 najbardziej rozwiniętych rynków kapitałowych i gospodarek świata. Przeskok z kategorii rynków rozwijających się do rozwiniętych nie był łatwy, bo to pierwszy taki awans od prawie dekady. Tym samym zostawiliśmy za sobą takie rynki i gospodarki jak Węgry, Czechy czy Turcja. Propagandowo odtrąbiono ogromny sukces tego awansu jako potwierdzenie, że Polska politycznie i gospodarczo idzie we właściwym kierunku. A co z tego ma sama giełda i rynek kapitałowy?

Jak na razie figę z makiem. Sesja poprzedzająca zmianę statusu Polski z obrotami 5,4 mld zł narobiła apetytu, że pojawią się u nas fundusze, które koncentrują się właśnie na rynkach rozwiniętych, których kapitalizacja sięga 47 bln dolarów wobec zaledwie 5,4 bln dol. na emerging (kapitalizacja GPW w marcu tego roku sięgała jedynie 71 mld dol.). Jednak jak razie tych pieniędzy nie widać. Według najnowszych danych w październiku, a więc pierwszym pełnym miesiącu po tzw. rebalancingu, wartość obrotu akcjami spadła u nas do 16,4 mld zł, czyli o 19,7 proc. mniej niż rok wcześniej. Powstaje pytanie, dlaczego się do nas inwestorzy nie garną? Wśród rynków rozwiniętych jesteśmy niestety liliputami. O ile wśród rozwijających się ważyliśmy w indeksie 1,3 proc., to teraz jedynie 0,15 proc. Tylko jedna spółka (PKO BP) z 37 klasyfikowanych została zakwalifikowana do „dużych” spółek, na których skupia się uwaga globalnych funduszy. To że mieliśmy na emerging więcej spółek „dużych” może teraz oznaczać ich podaż, skoro nie zmieściły się na nowym rynku w kategorii „dużych”. Klub 25 największych giełd i gospodarek jest zdominowany w 60 proc. przez spółki amerykańskie, które mają gigantyczną przewagę nad japońskimi (9 proc.) i brytyjskimi (6 proc.). Z naszym udziałem 0,15 proc. jesteśmy na szarym końcu, choć wyprzedzamy Portugalię (0,07 proc.), Irlandię (0,1 proc.) czy Nową Zelandię i Austrię (0,12 proc.).

Oczywiście, aby w pełni zobaczyć czy skorzystaliśmy czy straciliśmy na przekwalifikowaniu trzeba poczekać rok albo dwa lata, jednak pierwszy miesiąc handlu jest pod tym względem mało optymistyczny. Jak na razie bliscy jesteśmy scenariuszowi odpływu z GPW kilkuset milionów dolarów (różne szacunki mówią o 250-600 mln dol.), co dodatkowo zmniejszy płynność obrotu.

A właśnie na obroty, obok walorów poszczególnych spółek, najbardziej patrzą zarządzający globalnymi portfelami. Jeśli trudno „wejść” i trudno „wyjść” z inwestycji z uwagi na niską płynność, to po prostu trzymają się z od takiego rynku z daleka. I nie przekona ich do zmiany nastawienia to, że PKB rośnie u nas 5 proc. w skali roku. Niska płynność, potwierdzona przez październikowe dane, jest najbardziej niepokojącym sygnałem dotyczącym kondycji naszego rynku kapitałowego. Niestety, w ślad za spadkiem obrotów spadają także wyceny spółek, co ma fatalne przełożenie zarówno na liczbę spółek wycofywanych z obrotu, jak i debiutantów. Właściciele firm, widząc, że akcje są tanie, decydują się wykorzystać okazję, skupić papiery i zejść z giełdy. Z kolei brakuje chętnych do IPO i debiutów, bo przy niskich wycenach nie opłaca się rozwadniać kapitału. Wynik IPO za III kw. wg badań firmy doradczej PwC to zaledwie 8 mln euro (4 firmy, z tego tylko jedna na rynek główny), więc można powiedzieć, że alokacja kapitału za pośrednictwem warszawskiej giełdy w praktyce zamarła.

Ostatnio na konferencji Stowarzyszenia Emitentów Giełdowych (SEG) podano, że średnio wyceny na naszym rynku są ok. 40 proc. niższe niż na rynkach rozwiniętych, z którymi się już teraz porównujemy. Oznacza to, że potrzebna jest pilne działanie ze strony decydentów politycznych, aby dać rynkowi kapitałowemu ratunkowy impuls, np. zawieszenie podatku Belki, bo na większe pieniądze z PPK przyjdzie nam na parkiecie poczekać jeszcze kilka lat, i do tego momentu nasz rynek może zostać kompletnie zmarginalizowany w oczach zagranicznych graczy ze względu właśnie na niską płynność. Wtedy naprawdę nic nam nie przyjdzie z tego, że będziemy się znajdować w prestiżowym klubie developed markets, ani że wreszcie po latach oczekiwań dysponować nową strategią rynku kapitałowego.