Rynek kapitałowy

Wchodzimy w ostatni rok z OFE na polskim rynku kapitałowym – fundusze zostaną zlikwidowane 27 listopada 2020 r. Gdyby nie reforma emerytalna końca zeszłego wieku, nie mielibyśmy ani wielkiej hossy lat 2003-2008, ani giełdy, która prześcignęła Wiedeń i stała się największym rynkiem Europy Środkowej.

Utworzenie OFE wiązało się z pozytywnymi oczekiwaniami dla inwestorów giełdowych, ale nikt tak naprawdę nie przypuszczał jaką rolę odegrają na rynku kapitałowym. Końcówka poprzedniego wieku była dla GPW trudnym okresem, bo rynek wciąż nie potrafił pozbierać się po krachu 1994 r., oferty publiczne wielkich prywatyzowanych firm wzbudzały średnie zainteresowanie pomimo rozsądnych cen, a kapitał zagraniczny wcale nie palił się do inwestowania w Warszawie. Sytuacja była dość podobna do tej, którą mamy obecnie na parkiecie: dominowało zniechęcenie do handlu i giełda nie brała udziału w finansowaniu realnej gospodarki. Jednak już pierwsze fale zakupów akcji, głównie największych banków, zahamowały bessę na warszawskiej giełdzie, co stworzyło podatny grunt pod czysto spekulacyjną hossę dotcomów, na którą GPW załapała się równo z pozostałymi rynkami. Późniejszy krach dotcomów został ponownie złagodzony przez zakupy OFE, bo taniały nie tylko rozdmuchane spółki, które właśnie odkryły w sobie możliwości internetowe (jak słynny producent butów Ariel z Radomia, który „przechrzcił” się na internetowego providera, ale także duże, solidne i dywidendowe spółki: banki czy koncerny paliwowe. W zasadzie do wiosny 2003 r. trwało zbieranie aktywów przez OFE, które stale zasilane były przez coraz większy strumień składek przyszłych emerytów. A kiedy po wojnie w Iraku rozpoczęła się hossa na globalnych rynkach, Warszawa ruszyła także ostro do góry. Właśnie wtedy okazało się, jak ważne dla zagranicznych inwestorów jest posiadanie na lokalnych rynkach silnych instytucji finansowych, które razem z nimi, można powiedzieć: ramię w ramię, kupują akcje. Polacy odkryli także, że wcale nie muszą samodzielnie kupować akcji, tylko mogą skorzystać z oferty TFI, które szybko zyskały oszałamiającą popularność. Giełdę wspierały też „ściany”: radykalna obniżka podatku CIT, wejście Polski do UE i szybki spadek bezrobocia, bogacenie się społeczeństwa oraz DNA polskich przedsiębiorców, dla których punktem honoru było wejść do notowań na GPW. OFE były jednym z głównych aktorów na scenie, bo w szczytowym momencie zasilane były nawet miliardem złotych miesięcznie, co dodawało paliwa do zakupów. W efekcie GPW przeżyła swój „złoty wiek” – najdłuższą i najbardziej zyskowną hossę w swojej historii.

Upadek Lehman Brothers i kryzys finansowy 2008 r. był bolesnym ciosem dla milionów krajowych inwestorów, jednak ponownie to właśnie OFE łagodziły spadki cen akcji, wykorzystując to do okazyjnych zakupów. Tym bardziej, że kryzys obszedł się łagodnie z Polską i – przez jakiś czas – uchodziliśmy za „zieloną wyspę”. Rynki akcji szybko otrząsnęły się po kryzysie finansowym podlewane gigantycznym dodrukiem dolarów, które zostały skierowane głównie na giełdy. Na naszym podwórku doszło do sytuacji, gdy OFE miały tyle pieniędzy, że samodzielnie mogły w 2010 r. kupić pakiet kontrolny od skarbu państwa wielkiej firmy: za 1,1 mld zł wszystkie 14 wówczas OFE kupiło akcje kopalni Bogdanka. I wykazały się patriotyzmem gospodarczym nie sprzedając później tych akcji w ramach wezwania ogłoszonego przez spółkę należącą do czeskiego miliardera Zdenka Bakali.

Dobra passa dla OFE skończyła się wraz z apetytem rządu na kasę, której zaczęło brakować z powodu kryzysu w strefie euro i schłodzenia gospodarki. W rządowych gabinetach wymyślono, że łatwo można obniżyć wskaźniki długu publicznego – wystarczy zabrać z OFE część obligacyjną, umorzyć obligacje, a ludziom dać w zamian za żywą gotówkę z obligacji zapisy księgowe w ZUS. Początek tej operacji, był jednocześnie początkiem końca siły OFE i ich roli w gospodarce. Okrojone fundusze nie dość, że otrzymywały co roku skromne kilka miliardów złotych od tych, którzy w nich pozostali, to jeszcze musiały w ramach suwaka oddawać z grubsza drugie tyle do ZUS. W efekcie z kupującego stały się sprzedającym. Kapitał zagraniczny przez lata omijał Warszawę szerokim łukiem nie mając na lokalnym rynku silnych partnerów.

W sumie decyzja polityczna o likwidacji OFE jest najlepszym co mogło się wydarzyć dla giełdy w 2019 r. Po pierwsze nie będzie całkowitej nacjonalizacji, kto zechce otrzyma pieniądze (minus haracz 15 proc.) na swoje prywatne konto IKE, do OFE przestaną płynąć składki, ale także nie będzie już „suwaka”, a miejsce tych instytucji na rynku kapitałowym wejdą PPK. W sumie, nawet będąc krytycznie nastawionym do zasad systemu emerytalnego spod szyldu OFE, nie można zaprzeczyć, że z punktu widzenia polskiej giełdy gdyby OFE nie było, to trzeba by je wymyślić.